WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzały na nich złote oczy. Potem złote ciała, przeciągane złote łapy, drgające czarne wąsy, poruszające
się w tył i w przód uszy.
Olbrzymi samiec, kudłaty i dostojny, wyszedł naprzód i zamarł.
Lwy Charliego zatrzymały się.
Najstarszy Lew wystąpił przed nich i poruszył uchem.
Drugi Lew zakołysał łbem.
Najstarszy Lew powoli zamrugał oczami.
Drugi Lew zatrząsł wąsami.
- To już? - szepnął Charlie.
-
Nie wiem - odparł Młody Lew.
-
Jak to? - zdziwił się chłopiec. - Przecież to twój dom... to twoi po¬
bratymcy.
-
Tak - powiedział Młody Lew - ale...
-
Ale co?
Nigdy tu nie byłem - powiedział cicho lew. - Urodziłem się w nie¬
Charliego zatkało. Nie zdawał sobie z tego sprawy. Oczywiście - Mło¬dy Lew i Elsina nie widzieli nigdy
dziczy.
-
-
O rany - powiedział.
Tak - przytaknął Młody Lew. - Nie wiem, jak tu będzie. Jestem
strasznie podekscytowany.
Charlie czule potarł jego uszy. Wiedział, że wszystko się ułoży. Życie lwów miało od tej pory byd pełne
wyzwao, interesujące i byd może trud¬ne, ale musiało się ułożyd. Czuł też, że to wszystko jest mu obce -
dzikie i przeznaczone dla dzikich istot. Człowiek nie mógł tego pojąd.
Na myśl o tym poczuł ukłucie w sercu.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że inne lwy na niego patrzą.
Zerknął pospiesznie na Najstarszego Lwa - kto miał się tłumaczyd? Był w kraju lwów i musiał przestrzegad
lwich obyczajów i manier.
Najstarszy Lew wyprostował się i potrząsnął grzywą.
-
Bracia i siostry - oznajmił, lekko powarkując ze szczęścia. - Wróci¬
liśmy. Wielu z was nas nie pamięta. Może zostaliśmy zupełnie zapo¬
mniani. Jesteśmy waszą rodziną. Zostaliśmy porwani. Wróciliśmy...
Kiedy mówił, między innymi lwicami nastąpiło jakieś poruszenie. Nie brzmiało do kooca przyjaźnie. Ale
potem z tyłu grupy podniosło się jed¬no ze zwierząt. Była to bardzo stara lwica, o rzadkim futrze i
cienkich, słabych łapach. Wyszła naprzód i zawołała imię, którego nie da się zapi¬sad w ludzkim języku.
-
To ty? - spytała. - Mój syn? Mój syn?
Najstarszy Lew nie wydawał się już taki stary, kiedy nachylił się, by położyd łeb u jej stóp. Charlie
przełknął ślinę.
-
Babcia! - krzyknęła Elsina. - Jesteś moją babcią?
Podskoczyła do Starej Lwicy, szturchając ją i nieśmiało całując; ma¬
chała przy tym ogonem, a jej pysk rozjaśniał szeroki uśmiech kocięcia.
Stara Lwica stała na swoich cienkich łapach i uśmiechała się.
-
woli.
-
jeniec.
-
To on porwał mnie i matki - wyjaśnił Najstarszy Lew. - To nasz
Lwy nie biorą jeoców - powiedział jeden z lwów. - Za długo prze¬
bywaliście wśród ludzi.
Najstarszy Lew kłapnął paszczą.
-
To nasz jeniec! - ryknął. - Nie zabijemy go i nie pożremy. Damy mu
to... - Wskazał butelkę narkotyku, którą trzymał Charlie - ...i będziemy
go trzymad w niewoli. To wszystko.
Charlie spojrzał na Maccomo, związanego na zakurzonej ziemi, na wpół nieprzytomnego,
przewracającego oczami, z uśmiechem idioty na twarzy.
Do widzenia, Maccomo, pomyślał. Szerokiej drogi.
Potem popatrzył na Młodego Lwa. Chociaż bardzo chciałby zostad w Lwim Domu, miał rodzinę i własne
sprawy do załatwienia; nie mógł już dłużej zwlekad.
Trudno mu było pożegnad się z lwicami. Jeszcze trudniej z Najstar¬szym Lwem. Niemal niemożliwe było
pożegnanie z Elsiną.
Młody Lew dotknął jego ramienia.
-
Jedźmy - powiedział.
Powrotna droga do miasta wydawała się krótsza - było widno, poza tym Charlie wiedział, dokąd biegną.
W głębi duszy jednak nie chciał, by wyprawa się skooczyła. Wprawdzie pędził do rodziców, jednak był to
Potem wszystko już poszło z górki. Lwice przeszły powoli do grupki gapiących się lwów, stykając się z
niektórymi nosami i poklepując łapa¬mi. Elsina biegała w kółko i wkrótce znalazła inne kocięta. Już po
chwili wszystkie dokazywały i psociły. Najstarszy Lew i Młody Lew na prze¬mian opowiadali pokrótce, co
im się przydarzyło.
A Maccomo?
Charlie zdjął go, nieprzytomnego, z grzbietu lwicy i położył na ziemi, żeby wlad jeszcze trochę lekarstwa
w jego zaślinione usta. Inne lwy po¬patrzyły na niego z ciekawością - był martwy? Wyglądał na
nieżywe¬go, ale tak nie pachniał. Czy miały go zabid?
prawdopodobnie ostatni raz, kiedy siedział na złotym grzbiecie Młodego Lwa, wdychał zapach jego
złotego futra, przeżywał z nim jakąś przygo¬dę. Na myśl o tym zamrugał oczami. Udawał, że to tylko
wiatr, ale wie¬dział, że to nieprawda.
Kiedy dotarli na skraj wypalonego słoocem, rzadkiego lasu, Młody Lew się zatrzymał.
-
Dalej musisz iśd sam - powiedział. - Nie mogę tam wyjśd, ktoś by
mnie zobaczył.
Ramię w ramię chłopiec i lew patrzyli na rozległe, faliste wydmy - ni to plażę, ni to pustynię - tam, gdzie
na brzegu morza w dole leżało mia¬sto Essaouira, jakby zawieszone między lądem a wodą.
-
No - powiedział Charlie.
-
Mhm - mruknął lew.
Charlie pomyślał, że może powinien powiedzied: „No to cześd" i po¬biec przed siebie przez wydmy.
Młody Lew pomyślał, że powinien się odwrócid i zniknąd w lesie. Odwrócili się do siebie i w jednej chwili
zaczęli krzyczed.
-
Nigdy cię nie zapomnę - krzyczał Charlie. - Wrócę cię odwiedzid.
Byłeś taki wspaniały. Jesteś najlepszy i nigdy cię nie zapomnę.
-
Nigdy cię nie zapomnę - wołał Młody Lew. - Nigdy, chłopcze lwie.
Kiedy tylko będziesz mnie potrzebowad, poślij po mnie. Byłeś najlep¬
szym ludzkim przyjacielem, jakiego lew może... Nie, byłeś po prostu
najlepszym przyjacielem... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates