[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przybył tu w pojedynkę, by nie zwracać na siebie uwagi. Ich dowódcą był młody chłopak, Vien. Quang zwolnił kopaczy z samego rana, gdy dżungla tonęła jeszcze w porannej mgle. Zrobili to, co do nich należało. Dla sprawy oddali swój czas i wysiłek. Ale ci, pomyślał Quang, poświęciliby dla niej nawet swe życie. Poznał to po ich zdecydowanych ruchach, błyszczących oczach i radości, z jaką przygotowywali się do walki. Szli zabijać. W nocy Quang otrzymał meldunek o nieudanej próbie zabicia Scotta Gainesa i udanym rozwiązaniu sprawy porucznika Phama. Quang przybył na to spotkanie samotnie, ryzykując nawet kilka godzin snu na strychu. Gdy się obudził, słońce stało już wysoko. Słysząc kroki zbliżającego się do magazynu człowieka odbezpieczył pistolet. Przez zarośnięte okna do środka przedostawało się niewiele światła, nie był więc pewien. - Stój! - krzyknął do przybysza. - I odwróć się powoli. Mężczyzna zrobił to, co mu powiedziano. Quang rozpoznał Viena. Schował pistolet i zszedł doń na dół po drabinie. Gdy nadeszli pozostali członkowie oddziału, Vien poinformował ich, że misją dowodzi kapitan Quang, po czym kazał im otworzyć skrzynie, które ludzie Quanga przynieśli w nocy. Quang usłyszał stłumione westchnienia, gdy odbito wieka skrzyń. Oczom zdumionych żołnierzy ukazało się dziesięć karabinów AK-47 wraz z nabojami i granatami %7łołnierze wzięli tyle amunicji, ile każdy z nich mógł unieść Uśmiechali się do siebie radośnie, co chwilę zagadując do siebie. - Nie chciałbym was zniechęcać - zaczął Quang z odrobiną sarkazmu w głosie - ale mam nadzieję, że Vien uprzedził was, jak niebezpieczne macie zadanie. Rozmowy ucichły. - Powiedziałem. I nie omieszkałem dodać tego, o czym dowiedziałem się wczoraj wieczorem: plan nasz jest na tyle śmiały, że dzięki zaskoczeniu możemy ponieść bardzo niewielkie straty. - Wszystko jest w waszych rękach - rzekł Quang. - Mój syn, Tsing, wszystko dokładnie opracował, ja tylko wprowadzam jego plan w życie. Wyjął z kieszeni złożony kawałek papieru i położył na jednej z walających się wkoło beczek. - To jest plan bazy w Lai Khe. Amerykanie nie podejrzewają nawet, co ich czeka. Zaatakujemy wcześnie rano, ale przedtem musimy się nauczyć na pamięć mapy i wszystkich instrukcji. Naszym zadaniem jest uczynić jak najwięcej szkód w możliwie najkrótszym czasie, wyeliminować z walki ilu się da żołnierzy amerykańskich. A jednego w szczególności, pomyślał Quang, wypowiadając te słowa. Dowie się, gdzie go znalezć, bowiem zamierzał go zabić własnymi rękoma. Ann Bradley i kapitan Phil Stevens wyjechali z Lai Khe o ósmej tego samego ranka. Po kilku kilometrach drogą numer 13 skręcili na zachód i dalej polną drogą skierowali się do Hoa Phu. Dzień był bardzo gorący mimo bardzo niskiego pułapu ciężkich chmur. W oddali zagrzmiało. Deszcz jednak nie nadchodził. Wilgotność powietrza przekraczała dziewięćdziesiąt procent. Ann wiedziała, że taka pogoda mogła utrzymywać się całymi dniami. Stevens prowadził jeepa. Brezentowy dach był postawiony, lecz jego boki były otwarte na podmuchy powietrza, które osuszały mokre od potu mundury i dawały chwilę wytchnienia od upału. Droga prowadziła teraz dołem, pomiędzy małymi wzgórzami. Była w fatalnym stanie z powodu ostatnich opadów, więc musieli jechać wolno i ostrożnie. Stevens od czasu do czasu soczyście przeklinał, próbując omijać głębokie koleiny i dziury. Im bardziej oddalali się od głównej drogi, tym gorzej się jechało. Ann trzymała się poręczy, by nie wypaść z samochodu. Patrzyła przed siebie w zarośla, w których mógł się czaić wróg. Po drodze minęli amerykański patrol i grupę żołnierzy, którzy urządzali sobie właśnie małą przerwę przy chacie oblepionej znakami firmowymi coca-coli i amerykańskich papierosów. W oddali dostrzegli konwój czterech ciężarówek wiozących żołnierzy. Ann spojrzała na spoconą z wysiłku twarz Stevensa. Chciała pozostawić bez
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|