[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla chłopa: rodzona matka, nie macocha! Ale w końcu wzięli się na sposób i zaczęli mnie żywić kaszą ze starem sadłem. Tego, panie, nie mogłem już przetrzymać. W piekle bym wy- trzymał, ale tej kaszy nie poradziłem! Po tygodniu zgodziłem się na wszystko, co tylko chcieli. Aże mnie mgli na samo przypomnienie. Na stare sadło złowili sobie duszę... Gruchnął takim złym i cynicznym śmiechem, aż mnie przeszedł zimny dreszcz. Spojrza- łem na niego z pewną przykrością i żalem. A pózniej przejrzałem wszystko na wylot i teraz wiem, że jedni i drudzy tak samo diabła warci! zaczął gniewnie i opryskliwie. Każdy chłopa ciągnie na swoją stronę, bo każdy tylko z chłopa żyje. Może nieprawda? Nie odpowiedziałem. Milczał czas jakiś, konie popędzał i znowu się odwrócił do mnie: %7łeby się im nie przytrafiło, jak tym babom, co się kłóciły o psa i dalejże go sobie wy- dzierać, aż się psu sprzykrzyła ta zabawa jego skórą... i pogryzł obie. VI. Nie pamiętam już, gdzie zauważyłem po raz pierwszy krzyż, postawiony w czystem polu, ale pamiętam, że stał samotnie wśród zbóż rozkołysanych i otwierał białe ramiona, jakby chcąc przygarnąć w miłosiernym uścisku pocieszenia całą tę ziemię nieszczęsną. Myślałem, że to mogiła samobójcy, lecz pózniej, w dalszej wędrówce po Chełmszczyznie, zobaczyłem jeszcze więcej takich samotnie stojących krzyżów; dzwigały się po miedzach, w lasach, w głuchych pustkach i nad rzekami, w gęstwinach wiklin i olch, a zawsze z dala od ludzkich siedzib i dróg wszelakich. Dziwiło mnie głównie to, że wszystkie były nowe i jakby w jednym czasie postawione, ale tak się złożyło, iż dopiero w okolicach Chełma spytałem się o ich znaczenie. Chłop, który mnie wiózł, spochmurniał nagle, rozejrzał się nieufnie, chociaż jechaliśmy pustą drogą, i odrzekł cicho: To mogiły najoporniejszych . Wieczny odpoczynek daj im, Panie! Westchnął i jakby się pogrążył w smutne rozpamiętywania. Nie śmiałem przerywać mo- dlitewnego nastroju i milczenia. 58 funt jednostka wagi równa od 350g do 560g. 48 Upał tego dnia byt nie do wytrzymania. Niebo wisiało białawą, rozpaloną blachą, i słońce lało takim warem, że konie ledwie się już wlokły, a rozprażona cisza pól ogarniała niezmożo- ną sennością. Cały świat omdlewał w słonecznej pożodze. Kłosy zbóż ciężko zwisały nad drogami; samotne drzewa, opłynięte białawym, rozedrganym skwarem, stały podobne do płomienistych wybuchów; nawet cienie leżały pokurczone, niby liście powiędło z żaru. Roz- żarzone, migotliwe światło wyżerało oczy, kurz zapierał piersi, oddychało się duszącą spie- kotą, parzyła ziemia, parzyło powietrze, parzyło wszystko. Drogi leżały puste i wyschnięte, na polach nie ujrzał ani żywej duszy: lipcowe popołudnie spędziło wszystkich pod strzechy. Zamilkły ptaki, nawet skowronki nie dzwoniły, a tylko czasem przeleciała nisko nad ziemią wrona z rozziajanym dziobem, gdzieś w żytnich puszczach zawołała przepiórka, lub furknęły młode kuropatwy. Daleko jeszcze mamy do Chełma? Nie mogłem już znieść milczenia. Niedaleko! ocknął się prawdopodobnie. Zdążymy ze słońcem. Na szczęście wjeżdżaliśmy w jakiś las gęsto podszyty i w rowie zalśniła woda, do której konie same skwapliwie skręciły. A może byśmy przeczekali upał? proponowałem, ledwie już żywy. Dobrze. Konie wytchną i człowiek rozprostuje gnaty. Bór nas skrył cieniem i chłodem, z głębin biły wilgotnawe powiewy, przesycone żywicą i słoneczną zgnilizną. Wyciągnąłem się na trawie z rozkoszą. Chłop rzucił koniom siana, usiadł przy mnie, fajkę zapalił i zaczął mówić szeptem, jakby do siebie: Tam leżą tacy, którzy nawet po śmierci jeszcze uporstwują . Tak, panie ożywił się nagle i podniósł głos. Przez te straszne lata to człowiek musiał się obywać bez chrztów, bez kościoła i bez ślubów, a jak umierał, to i bez chrześcijańskiego pogrzebu. Nie było wolno się nam rodzić, ani umierać. A kto nie chciał iść do grobu w asyście popa i strażników, tego się grzebało po kryjomu, nocami, a często i w niepoświęcanej ziemi, jak zapowietrzonego59. Sy- pały się potem na nas kary, sypały. Człowiek przecież nie mógł przepaść bez śladu, trzeba było zrobić w kancelarii akt zejścia, to pisarz zaraz pytał: Gdzie nieboszczyk pochowany? W ziemi. Ale który pop go chował i w jakiej parafii? W ziemi. Przecież cały świat jedna Boża parafia. Często, gęsto oberwało się przy tem pięścią, ale człowiek musiał powtarzać tylko to jedno: W ziemi. Bo i prawdę powtarzał. Strażnicy potem latali, jak wściekli, wyszu- kując trupa po cmentarzach, a znalezli, to pochowali po raz drugi, ale po swojemu. I mnie spotkało takie nieszczęście. Straciłem był chłopca. Miał już na piąty rok. Zmarnował się na krosty. Pochowałem go, jak się wszystkich naszych chowało, w głuchą noc i kryjomo; a cho- ciaż mogiłkę zrównałem z ziemią i założyłem darnią, strażnicy ją wywąchali, rozkopali grób i 59 jak zapowietrzonego jak osobę cierpiącą na chorobę zakazną (dżumę). 49 trumienkę wyciągnęli; pop ją pogrzebał po raz drugi, na innem tylko miejscu i z wielkiemi ceremoniami. Na próżno moja żona broniła dziecka nie przemogła. Jeszcześmy potem zapłacili sztraf i w kozie siedzieli. A nie tak dawno, bo z dziesięć lat temu, przyszła na mnie nowa bieda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|