[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biuro" szybowało dziewięćdziesiąt stóp nad ziemią i znajdowało się na pokładzie helikoptera Bell 412. W HRT nie było kadry kierowniczej ani spółek partnerskich, ale każdy dążył do zostania dowódcą jednej z ośmiu brygad i Jeremy wiedział, że pewnego dnia dostanie 103 taką szansę. I były również inne nagrody, jak na przykład dreszcz, który przebiegał przez ciało podczas szybkich desantów z helikoptera na teren wroga, albo wpadanie tuż za łuną ognia podczas wyważania drzwi za pomocą granatów ogłuszająco-oślepiających. Jeśli to nie było dostatecznie podniecające, to wtorki i czwartki musiał spędzać, tropiąc cel w lasach wokół Quantico i doskonaląc swoje umiejętności strzeleckie na odległość do tysiąca jardów. Dwa lub trzy razy w tygodniu nurkował, wspinał się na skały, boksował, wysadzał coś, maszerował podczas zajęć z nawigacji lądowej, ścigał się w samochodzie podczas kursu szybkiej jazdy itd. - ta lista ciągnęła się bez końca dla tych poszukiwaczy wrażeń zapewniających wysoki poziom adrenaliny. Jednak to, co najbardziej inspirowało Jeremy'ego, nie miało nic wspólnego z bronią ani z dreszczem przebiegającym ciało. Ku fizycznemu wyczerpaniu i osobistemu poświęceniu pchała go spoczywająca w jego kieszeni złota odznaka, na której widniał napis Federalne Biuro Zledcze i która utożsamiała najświetniejsze tradycje amerykańskiej sprawiedliwości. Wiedział, że pięćdziesięciu pięciu jego kolegów w razie potrzeby odda za niego życie, i pęczniał z dumy, wiedząc, że jeżeli prezydent Stanów Zjednoczonych będzie potrzebować pomocy, aby uwolnić zakładników bądz aresztować międzynarodowych terrorystów, to na pewno zadzwoni do Quantico. Na szczęście na froncie domowym sprawy również układały się pomyślnie. Caroline awansowała w pracy, dzieci lubiły nową szkołę, a w Hampton Oaks czuli się teraz jak w domu. Wszyscy w okolicy się znali, było tam pełno ścieżek rowerowych, zawieszonych wszędzie kółek do gry w koszykówkę i podwórkowych spotkań. Niemal każdy pracował dla tej czy innej agencji rządowej: najbliższym sąsiadem był bosman sztabowy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, dalej przy tej samej ulicy mieszkał major Korpusu Piechoty Morskiej, a za nim agent tajnych służb. Praca dla rządu tworzyła miedzy nimi więz. Ci ludzie doświadczali tych samych stresów. Jednak co najważniejsze, trójka dzieci Jeremy'ego wciąż była zachwycona tym, co robił. Być może Maddy, Chris i Patrick nigdy nie będą podróżować po Europie, czerpiąc środki z jakiegoś dużego funduszu powierniczego, ale za pieniądze, które odłożył, pójdą do college'u, a kiedy przyjadą na weekend do domu, to nie będzie to wizyta wyłącznie w celu zostawienia rzeczy do uprania. Dzieci kochały go z tą samą, 104 wielką obawą, jaką on, kiedy dorastał w Białych Górach w północnym New Hampshire, żywił w stosunku do swojego ojca, który był strażakiem. W HRT nie było wprawdzie garażu, w którym stałyby jaskrawo-czerwone wozy strażackie, ale było ono identycznym sprawdzianem poświęcenia, charakteru i heroizmu. Za każdym razem gdy z ust Jere-my'ego padał skrót FBI lub HRT, na buziach jego dzieci pojawiało się podniecenie. Nawet dla nich brzmiały one obiecująco. Tak jak w każdej pracy, tak i w HRT były dni wolne, a o tej porze roku oznaczało to tylko jedno: bejsbol. Jeremy zawsze kochał tę grę i chociaż z jego marzeń o wielkiej lidze nic nie wyszło, to jednak nadal z niemal nabożnym zapałem śledził grę Red Soksów. A kiedy Mad-dy zapisała się do Little League, zgłosił się na ochotnika jako trener. W sobotnie poranki jak ten nie mówiło się już o pracy. Kiedy rozlegał się okrzyk sędziego Piłka w grze!", na boisku był tylko Jeremy i jego banda szczerbatych dzieciaków. - Tatusiu! - piszczący głos Chrisa Wallera przebił się przez pomruk głosów rodziców i fanów. - Kup mi pieska! Jeremy spojrzał na tablicę, na której wypisane były wyniki: miejscowi - 7, goście - 8, i odwrócił się, by zobaczyć, co też robi ten pięcioletni terrorysta. Jego druga pociecha chwyciła jeden z kijów bejsbo-lowych i właśnie usiłowała trenować rozbawionego szczeniaka setera irlandzkiego uważając przy tym, aby nie pobrudzić swojej nowiusień-kiej, lśniącej rękawicy. - Caroline! - krzyknął Jeremy, wskazując na małego bejsbolistę. -Mogłabyś się nim zająć? Caroline wychyliła się z trybun, a tymczasem Jeremy odwrócił wzrok w kierunku miejsca, w którym stał zawodnik rzucający piłkę. Marshall Baldwin, siedmioletni synek agenta Biura do spraw Alkoholu, Tytoniu i Broni Palnej patrzył na ławki, czekając na sygnał. Nagły skowyt zza trybun poinformował Jeremy'ego, że Caroline nie złapała Chrisa w porę. Na szczęście zdaje się, że nikt nie zauważył. Pod koniec ostatniej zmiany Marlinsy Jeremy'ego przegrywały jednym punktem i spojrzenia wszystkich skoncentrowały się na cienkiej rączce miotacza numer jeden. - Dwaj wyautowani - krzyknął Jeremy do swoich graczy. - Dotknął daszka czapki, poklepał się po policzku i potarł przód koszuli. -Gramy z pierwszej! 105 Marshall Baldwin przy wzroście metr pięć i trzydziestu dwóch kilogramach wagi nie wzbudzał strachu. Zielonkawoniebieski T-shirt zwisał mu luzno z ramion, a ilekroć rozpoczynał wymach, czapeczka zsuwała się niebezpiecznie na oczy. Przedmiot trzymany przez niego w ręku bardziej przypominał piłkę do siatkówki niż do bejsbola, ale dla pałkarzy z przeciwnej drużyny ten mikroskopijny miotacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|