[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I mężczyzna przerwał połączenie. Nie wiedzieć czemu, Jenny wstrząsnął zimny dreszcz. Nalała sobie kawy, przeszła z nią do living roomu i do czasu, kiedy przed domem zatrzymał się samochód i klucz zazgrzytał w zamku, siedziała bez ruchu, oglądając film o Jamesie Bondzie. - Dobry wieczór! - zawołała od progu pani Miller. - Wszystko w porządku? Sean już śpi? Jenny wstała i weszła za nią do kuchni. - Tak, w porządku. Uczył mnie gry w szachy. - On zawsze szuka kogoś, kto by z nim zagrał. Napijesz się herbaty? Po posiłku muszę się zawsze napić herbaty, a tam, gdzie byliśmy, mieli tylko kawę. Zakrzątnęła się, nalała wody do czajnika, przygotowała trzy kubki, była wyraznie szczęśliwa, że jest znowu u siebie, w swojej kuchni. - Udał się wieczór? - spytała Jenny. - O, nadzwyczaj... byliśmy we włoskiej restauracji. Lubię włoszczyznę; przepadam za nią. Jutro będziemy cuchnęli czosnkiem. A ty gdzie pracujesz, kochanie? Wiedziała już, że Jenny jest kelnerką. Jenny opowiedziała jej teraz o barze Tommy ego Sancheza. - Ale nie zamierzam długo zagrzać tam miejsca - zakończyła. - Nie chcę być przez całe życie kelnerką. Wszedł Barry, zacierając dłonie. - Sean śpi jak zabity - powiedział. - Co pani mu zrobiła, hę? Jenny zerknęła na niego spłoszona, ale to nie była żadna aluzja. Barry wziął herbatnika, którego niedawno odłożyła, i schrupał go na poczekaniu. - %7łarłok - mknęła na niego żona. - Przecież objadłeś się po dziurki w nosie. - Tak, miło było. Wybierzemy się tam jeszcze. Puścił oko do Jenny. Uśmiechnęła się. Ten człowiek dał się lubić. Kiedy usiedli w living roomie z herbatą, Sue zapytała: - Co zamierzasz robić po rzuceniu pracy w tym barze? - Jeszcze nie zdecydowałam. Znajomy mówi, że powinnam iść na studia. Ale ja nie bardzo wiem, co chciałabym studiować. - Och, powinnaś - powiedziała Sue. - Mówię ci. Robię teraz dyplom na uniwersytecie otwartym. To coś fantastycznego! Nigdy nie myślałam, że ktoś taki jak ja... To roztacza przed tobą mnóstwo nowych perspektyw. - Tak. Rozumiem. Tylko że ja... - Lubisz dzieci? - wpadł jej w słowo Barry. - Prawdę mówiąc, to nie miałam z nimi dotąd wiele do czynienia. Ale dzisiaj bardzo dobrze rozmawiało mi się z Seanem. To uroczy chłopiec. - Jest królem świata - powiedział z dumą Barry. - Powinnaś pójść na studia pedagogiczne i zostać nauczycielką - podsunęła Sue. - Sama zamierzam nią zostać po uzyskaniu dyplomu. Teraz jestem szkolną sekretarką, ale bardzo chciałabym uczyć. Jenny uważała zawsze nauczycieli za wyobcowanych, ponurych, zgorzkniałych nieudaczników. Wyobraziła sobie teraz tę ładną, miłą, wrażliwą kobietę w roli nauczycielki i na chwilę dostrzegła przed sobą całą gamę perspektyw. Zwiat wydał jej się otwarty i przyjazny. Po herbacie Barry zaproponował, że odwiezie ją do domu. Podziękowała, argumentując, że to tylko dziesięć minut spacerkiem, ale on nalegał. Upierał się, że dziewczęta nie powinny chodzić same po nocy. - Wszystko w porządku? - zapytał, kiedy wsiedli do samochodu. - Nie rozumiem. - Przepraszam, że wtrącam się w nie swoje sprawy, ale zrobiłaś na mnie wrażenie bardzo nieszczęśliwej, kiedy wróciliśmy. - Naprawdę? - Nie wiedziała, co powiedzieć. - Nie... wydawało się panu... - Wyglądałaś jak ktoś, kto przeżył jakąś tragedię. Tak, to właściwe określenie. Posiedzisz jeszcze kiedyś z Seanem? - Chętnie. Jeśli państwu odpowiadam. Kiedy tylko będę wolna. - I posłuchaj, jeśli masz jakieś kłopoty, potrzebna ci pomoc, to nie krępuj się, wiesz, o co mi chodzi? Osobiście nie jestem za tym, żeby takie rzeczy tłamsić w sobie. Sue też nie. To wspaniała dziewczyna. Ze wszystkimi potrafi rozmawiać. Ile razy stanie w kolejce do autobusu, zawsze jakaś kobieta zaczyna się jej zwierzać ze swoich zmartwień. Wszystkie dzieci ze szkoły zamiast do nauczycieli do niej przychodzą ze swoimi problemami. Możesz w każdej chwili wpaść i z nią porozmawiać. - Dzięki - mruknęła Jenny, kiedy zatrzymywali się pod domem Gili Petrie. - I dziękuję za podrzucenie. Odjeżdżając, pomachał jej jeszcze ręką przez otwarte okno, i dopiero teraz przypomniała sobie, że nie powiedziała mu o tym dziwnym telefonie od mężczyzny, który się nie przedstawił. W sumie dziwny był cały ten wieczór. ROZDZIAA JEDENASTY Dla Chrisa stawało się jasne, co jest dobre, a co złe. Utrata kontaktu z Jenny i bójka z Piersem, to, co Dave powiedział mu o Barrym - wszystko prowadziło do wniosku, że oszustwo i zdrada są najgorszym złem, a prawdomówność i wierność najwyższym dobrem. Jeśli składa się obietnicę, to trzeba jej dotrzymać. Kto łamie obietnicę, nie zasługuje na to, by żyć. Uświadomiwszy to sobie, poczuł się silny; silny, ale opuszczony, bo obiecał sobie w duchu, że pozostanie wierny Jenny, a ona przepadła jak kamień w wodę. Jednakże z tym poczuciem siły przyszła pewność, że w końcu ją odnajdzie. Dobre intencje zawsze zwyciężają. Muszą. Matka, tak zaślepiona swoją miłością do Mike a Fairfaxa, że nie zauważyła nawet rozciętej wargi, z którą Chris wrócił do domu po bójce z Piersem, dostrzegła jednak tę zmianę w jego postawie, ten niezłomny absolutyzm. I pewnego wieczoru skomentowała swoje spostrzeżenie przy kolacji. - Co w ciebie wstąpiło? - spytała. - Zawsze byłeś taki tolerancyjny. - To nastrój obecnych czasów - powiedział Mike. Zdjął okulary i spojrzał na nich wodnistymi oczami krótkowidza. - To nie ma nic wspólnego z czasami ani z niczym innym - odburknął Chris. - Ale co miałeś na myśli? - To Zeitgeist. Duch epoki. Fundamentalizm. - No nie, aż tak zle to z nim nie jest... - zaprotestowała matka Chrisa. - Jeśli coś jest fundamentalną prawdą, to pozostaje prawdą bez względu na epokę - powiedział Chris. - To bzdurne twierdzić, że ludzie czują się tak a nie inaczej tylko dlatego, że wszyscy inni tak się czują. Równie dobrze można powiedzieć, że należałoby ogłosić referendum w sprawie siły grawitacji. Jeśli coś jest prawdą, to nią jest. - Cóż, to samo w sobie jest postawą fundamentalistyczną - zauważył Mike. - Liberał powiedziałby, że są różne prawdy. Powiedziałby, że prawdą jest to, co się sprawdza, i jeśli wierzysz, że coś jest takie a nie inne i dobrze ci z tym, to dla ciebie jest to prawda. Wiara, że z tym czymś jest jednak inaczej, będzie prawdą dla kogoś innego. - No to ten liberał byłby w błędzie - zaperzył się Chris. - To równoznaczne z twierdzeniem, że nic nie jest prawdą. %7łe wszystko jest kłamstwem. - Taki już jest ten świat, Chris. - Wcale nie jest! - zaperzył się Chris - A wiara nie ma nic wspólnego z dobrym samopoczuciem. W niektóre rzeczy trzeba wierzyć, nawet jeśli psują ci nastrój. - Cóż, cokolwiek cię tak nakręciło - powiedział z uśmiechem Mike - mieć zepsuty nastrój, a przy tym świadomość, że postąpiło się słusznie, to jeszcze jedna forma dobrego samopoczucia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|