|
|
|
|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chłodem. A jeśli był przypadkiem w pobliżu, gdy wyjeżdżała na kolejną randkę z Bobem Traskiem, jego wrogość była wręcz namacalna. Nigdy nie udało się wyjaśnić, czy Rose tego dnia, kiedy zasłabła, połknęła omyłkowo dodatkową tabletkę, czy nie. Doktor Ponter przepisał jej nowe lekarstwo. Takie, które należało przyjmować tylko raz dziennie. I teraz Lara osobiście tego pilnowała. Rose nie odzyskała już pełni sił. Badania wykazały osłabienie mięśnia sercowego. Popołudnia spędzała teraz na kanapie. Wsparta na poduszkach, śledziła w telewizji kolejne odcinki swych ulubionych mydlanych oper. Większość jej dotychczasowych obowiązków przejęła Lara. To ona prowadziła gospodarstwo i ona konferowała z księgowym, który od czasu do czasu przyjeżdżał z Sadler, by pomóc im w prowadzeniu ksiąg rachunkowych. Księgowy przekonał Larę, iż babcia powinna bardzo ograniczyć wydatki oraz sprzedać kilka koni dla poprawy budżetu. Poza tym Jim Stampley, brygadzista, wybrał trzy najlepiej przygotowane konie i zaczęli udzielać lekcji konnej jazdy. Dawało to dwadzieścia dolarów za godzinę. Zwolniono z pracy dwóch ludzi, którzy nie pracowali na ranczu na stałe. Lara z. niepokojem czekała na propozycje Jima. Czy będzie chciał zwolnić Cala, czy nie? Ale widocznie praca Winstona była warta więcej niż pieniądze, które dostawał. Przyszedł Czwarty Lipca*. Lara pojechała z Bobem do Sadler, na pokaz sztucznych ogni. Do tej pory spotykali się co tydzień, Lara jednak postanowiła ograniczyć nieco ich kontakty, tłumacząc, że stan Rose wymaga stałej nad nią opieki. W wolnych chwilach jezdziła konno. Odkryła na nowo uroki takich przejażdżek i codziennie, wcześnie rano, gdy panował jeszcze miły chłód, dosiadała klaczy imieniem Goldenrod. Początkowo bolały ją plecy i pośladki. Po kilku dniach dolegliwości minęły i czuła się w siodle tak wspaniale, jak wtedy, gdy miała siedemnaście lat. Było pózne popołudnie. Rose z zapartym tchem śledziła losy bohaterów serialu, a Lara krzątała się po kuchni. Nagle ktoś zastukał do drzwi. Był to Jim. - Cześć, Jim. Co się stało? RS 32 - Cześć, Laro. Czy masz może betainę* ? Miałem ją kiedyś w apteczce, ale skończyła się. Cal pomagał mi naciągać drut kolczasty i zranił się w rękę. - Mocno? Może trzeba zszyć ranę? - Chyba nie. To nic poważnego, ale przynajmniej do wieczora nie będzie mógł nic robić. Odesłałem go na jego stryszek. - Masz gazę i plaster? - spytała Lara. To była wyjątkowa okazja. * Dzień Niepodległości, święto narodowe w USA. * betadina - środek o działaniu odkażającym i aseptycznym. Jim potrząsnął głową. - Sam nie wiem. Powinny być w apteczce albo... - odparł niepewnie. - Wracaj do pracy, Jim. Sama się tym zajmę. Znajdę, co potrzeba, w apteczce Rose. Na pewno jesteś zajęty. Wszystko poszło nadspodziewanie łatwo. Jim wysoko uniósł brwi. - Zwietnie, dziękuję - powiedział. - Zaoszczędzę w ten sposób mnóstwo czasu. Rana jest u nasady kciuka i Cal naprawdę nie da rady sam jej sobie opatrzyć. - Sprawa załatwiona. Już do niego idę oznajmiła Lara, wyjmując z szafki apteczkę Rose. - Doskonale. Do zobaczenia, Laro. Lara odczekała, aż kroki Jima umilkły na schodach, i ruszyła do drzwi. Szybko przeszła przez podwórze i wspięła się na schody, wiodące do mieszkania Cala. Drzwi były uchylone. Zastukała w nie i otwarła szeroko. Cal siedział na krześle. Jedynym, jakie miał. Zdjęta koszula leżała na łóżku. Rękę miał owiniętą ręcznikiem. Kiedy ujrzał Larę, zerwał się na równe nogi. Wpatrywał się w drzwi poza nią, szukając wzrokiem Jima. - Co ty tu robisz? - spytał. - Jim przyszedł do mnie po jakiś środek odkażający na twoją ranę. Powiedziałam, że pomogę mu i sama się tym zajmę. Ale po takim powitaniu mam wrażenie, że powinnam pozwolić ci wykrwawić się na śmierć - odparła z ironią. Kopnięciem zatrzasnęła drzwi i podeszła do Cala z pudełkiem z lekami pod pachą. - Przepraszam. Spodziewałem się Jima - powiedział zmieszany. - Przykro mi, że cię rozczarowałam - odparła. - Obiecuję uwinąć się z tym błyskawicznie. Nie będę zabierać ci cennego czasu. - Gwałtownie otworzyła apteczkę. - Usiądz, proszę. Usłuchał jej polecenia. RS 33 - Strasznie tu gorąco - mruknęła, odwijając ręcznik i oglądając ranę. - Czemu tego nie włączysz? - wskazała na wielki stary klimatyzator, wmontowany w okno. - Zżera dużo prądu i zwiększa kwoty rachunków Rose. Te stare modele są bardzo mało wydajne. - Wspaniale - mruknęła z sarkazmem Lara, przyglądając się głębokiej, wciąż krwawiącej ranie. - Przemyłeś to? - Tak. Wodą z kranu. - Bardzo mądrze. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wyleję na nią jednak ten specyfik... - Odkorkowała butelkę. - To może zaboleć. Skrzywił się, lecz nawet nie pisnął. Lara przemyła ranę, osuszyła ją kawałkiem gazy i pokryła maścią. - Masz w tym wprawę - przyznał niechętnie. - Pracuję z dziećmi... musiałam się nauczyć. Okryła ranę gazą, przycisnęła opatrunek i zabandażowała rękę. - Gotowe! - oznajmiła. Spakowała medykamenty do pojemnika. - Nie zdejmuj opatrunku aż do wieczora. Na noc przemyj ranę betadiną i posmaruj maścią. - Odwróciła się do wyjścia. Cal położył rękę na jej ramieniu. - Dzięki - powiedział stłumionym głosem. - Nie ma za co. - Lara odsunęła się. - Nie odchodz. Spojrzała w pochyloną nad nią twarz; W ciemne oczy, w białe zęby, błyskające w rozchylonych ustach. - Czemu miałabym zostać? - spytała. - Kiedy przyszłam, wyraznie dałeś mi do zrozumienia, że nie chcesz mnie tutaj widzieć. - Chcę cię tutaj widzieć - szepnął błagalnie. - Zawsze i wszędzie. Zaniemówiła, zaskoczona. - Nie powinnaś mówić czegoś, czego nie jesteś pewna - dodał cicho. - Ale przecież od tamtej nocy, gdy zasłabła Rose, unikasz mnie jak zadżumionej - wyszeptała. - Przyszłam tutaj, żeby... żeby...- urwała. - %7łeby co? - Nadal trzymał ją za ramię. Stał tak blisko, tuż przy niej, w tak małym pokoiku, - %7łeby cię zobaczyć - wyznała bezradnie. - %7łeby znalezć się przy tobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|