|
|
 |
|
 |
 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mylić. Bo jeśli jednak pracuje, to go złapiemy. Jeśli nie, to nie wiem, jak będzie. - Ale co powoduje taki defekt? Psycholożka zasalutowała puszką. - Geny, wychowanie. Jedno i drugie na raz. Wybierz sobie. Susan założyła splecione dłonie na zgięte kolano, podsunęła się jeszcze bliżej. - Ale można też specjalnie doprowadzić kogoś do takiego stanu, prawda? Tak jak Gretchen Lowell. Jak ona to robiła? W jaki sposób zmuszała ludzi, żeby mordowali na jej polecenie? - Ona jest mistrzynią manipulacji. To się bardzo często zdarza u psychopatów. Wybierała sobie najmniej odpornych mężczyzn. - I co dalej? Torturowała ich? - Nie. - Anne pokręciła głową. - Miała bardziej niezawodną metodę. Seks. W oknie samochodu nagle pojawiła się Claire. Na policzkach filigranowej policjantki płonęły szkarłatne rumieńce. - Skurwysyn porwał kolejną dziewczynę. Dziś w nocy. 35 Rodzina Addy Jackson mieszkała w murowanym piętrowym domu na rogu ruchliwej ulicy w dzielnicy Southeast. Dom stał na tarasowym wzgórzu, miał różowe ściany, czerwone dachówki i średnio pasował do otaczających go drewnianych jednorodzinnych willi. To wrażenie potęgowały stojące wszędzie wokół radiowozy. Susan zauważyła, że nad dachami już krąży lśniący czarny helikopter z logiem informacyjnego Kanału 12 na ogonie. Po zboczu wzgórza biegły zygzakiem betonowe schody. Claire mknęła po nich, przeskakując po dwa stopnie na raz. Za nią szła Anne, a na końcu Susan. Było jej już nieco za ciepło w trenczu, ale nie chciała go zdejmować, ponieważ miał głębokie kieszenie, w sam raz na jej dziennikarski notatnik. Na myśl o tym, że za chwilę na jej oczach rozegra się rodzinny dramat, robiło jej się niedobrze, a wiedziała, że poczuje się jeszcze gorzej, jeśli będzie paradować z notatnikiem w garści. Równie dobrze mogłaby wypisać sobie na czole: Dzień dobry, jestem z prasy, przyszłam żerować na waszej tragedii. Jestem poważną dziennikarką, powtarzała sobie w myślach, usiłując zagłuszyć narastający niepokój. Poważną. Dziennikarką. Cały dom był pełen policjantów. W salonie Susan zauważyła Archiego, który klęczał na jednym kolanie przed dwojgiem zroz- paczonych ludzi, siedzących na wąskiej kanapie i trzymających się za ręce. Patrzyli na niego wzrokiem, który mówił, że detektyw Sheridan jest dla nich w tej chwili jedynym człowiekiem na świecie, ich jedynym ratunkiem. Susan przypomniała sobie, że jej matka w identyczny sposób patrzyła na onkologa, który zajmo- wał się ojcem. Ale tamten przypadek, podobnie jak obecna sytu- acja, był beznadziejny. Odwróciła głowę, rozglądając się dookoła. Pokój był pięknie urządzony. Wszędzie stały stare meble z ciemnej dębiny, w drzwiach pyszniły się witraże, a obicia i zasłony skrojono z ak- samitu w jaskrawych, cukierkowych kolorach. Nad drewnianymi listwami wykończeniowymi ktoś musiał wykonać solidny kawał roboty: widać było, że zostały starannie oczyszczone ze starego lakieru i pomalowane na nowo. Wzdłuż łukowatych krawędzi otworów drzwiowych i ściennych wnęk, w które wbudowano półki, także biegły wygięte drewniane profile. Kiedy Susan przestała podziwiać wystrój i spojrzała z powrotem na Archiego, ten powiedział coś do rodziców zaginionej dziewczyny, dotykając lekko ramienia jej matki, po czym wstał i podszedł do drzwi. - Dziś rano odkryli, że ich córka zniknęła - poinformował ją cicho, prawie szeptem. - Ostatni raz widzieli ją wczoraj wieczorem, około dziesiątej. Okno w jej pokoju jest wybite, ale nic nie słyszeli. Ich sypialnia znajduje się na piętrze. Wszystko jest nietknięte, brakuje tylko jej. Technicy kryminalni szukają teraz śladów. Susan zauważyła, że Archie wygląda lepiej niż wczoraj, jest bardziej ożywiony i skoncentrowany. To dobry znak, pomyślała, ale po chwili przypomniała sobie opowieść Debbie o tym, jak Archie po powrocie z widzenia z Gretchen spał spokojnie jak dziecko. - Skąd wiedział, gdzie jest jej pokój? - zapytała Claire. Archie odstąpił na bok, żeby przepuścić policjanta w kurtce z napisem technik kryminalny". - Wczoraj wieczorem odrabiała u siebie lekcje. Nie zasłoniła okna, a światło było włączone. Może ją obserwował. A może po prostu ją zna. - Jesteśmy pewni, że to ten sam facet? - zapytała Anne. Twarz miała stężałą. - To do niego nie pasuje. Archie skinął na nie i przeszedł do jadalni, gdzie na ścianie wisiała ramka z fotografią. Zdjął ją ze ściany i wręczył Anne. Na zdjęciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|