|
|
 |
|
 |
 |
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale starszy wiekiem i w rzemiośle rybackim zmacał i ujął przecie w sobie twarde męstwo. Począł młodszemu rozkazywać. Zakrzyknął: - Wodę - korczakiem! Rzucił się młodszy do korczaków i szufli wylewnych. Oburącz począł wodę z łodzi na zewnątrz wymiatać. Krzyże jego zginały się po tysiąc razy, szybciej niż biegnie słowo opisu, ręce w szaleństwie wylewały wodę z głębi. Starszy czynił to samo w swojej łodzi. Słychać było w ryku burzy sapanie obudwu i bezładne słowa modlitewnego skamłania. Lecz mimo pracy tak wściekłej, iż zdolna była siłę burzy pokonać, widzieli obadwaj z przerażeniem, iż się łodzie zanurzają od wzrastającego ciężaru i że wody nie ubywa, lecz przybywa. Zlani potem wewnętrznym bardziej niż potopem zewnętrznym ulewy - noc mieli w oczach a w duszach szaleństwo. Bose ich nogi ślizgały się w lepkiej masie ciał rybich, rojących się na dnie łodzi, aż się obaj raz za razem na wznak w wodę walili. Poskoczyli tedy samowtór obiema stopami na burty. Na nich stojąc pracowali bez wytchnienia i aż do ostatniego oddechu. Krzyk młodszego stawał się coraz częstszy, głośniejszy. Starszy obejrzał się poza siebie i straszliwą rzecz zobaczył. Aódz Jana była pełna wody, a on sam stał okrakiem na nadburciu, we wodzie aż do kostek. Burty kwaczy - raz bakortem, drugi raz sztymborkiem - wynurzały się z piany, jakby jeszcze poratunku szukając. Rudel pod ciężarem rybaka całkiem się w wodę zawalił. Plichta statku stromo wylazła i kołysząc się stała nad falą. Przelewy morza szły nad łodzią i między nogami rybaka. I oto rozległ się krzyk: - Bracie, ratuj! W czarnych bryłach wody Józef zobaczył młodszego, jako płynie ku niemu. A sam stał po kolana w przewałach, a sam widział, że mu w łodzi już po nadburcia przybrało, a sam czuł, że mu siły w ramionach ubywa. W ocemgnieniu zobaczył w głębi siebie twarze dzieci i oczy białki miłowanej. W takiej oto złej minucie brat Jan ze skowyczeniem rozpaczy do jego burty się dorwał. W takiej oto złej minucie koślawą lewą dłonią zgrzytał po niej pazurami. Poczuł we wnętrzności swej Józef zimne i jasne rozumienie, że skoro drugi człowiek do łodzi tej się wwali, nie strzyma statek zatopiony zdwojonego ciężaru i natychmiast na dno pójdzie. I spokojny mu to rozmyśl kazał zrobić, co się wykonaniem spełniło. Józef schylił się nagłym ruchem, porwał za uchwat wiosła, co przy bakorcie leżało, i pchnął nim w głowę Jana. A potem widział jego ręce, to tam, to sam plaskające między piany, to w głębi, to wierzchem. I chargot jego słyszał, to we wodzie, to nad wodą. Raz jeszcze widział jego oczy wpatrzone, Wtedy otwarła się chmura ponad burzy ośrodkiem i na mgnienie powieki ukazało się niebo. Wiatr pchnął łódz w jakiś okręg odmienny i poniósł ją w białych pianach dziobem na dół albo rufą w otchłani, z boku na bok ją magał w przepaściach. Józef chwytał wodę czerpakiem, bez jednej chwili wytchnienia. A gdy zdało mu się ukradkiem oczy podnieść za siebie, nie widział już leja wody. Wiatr srogi dokądś go pędził. Ani się spostrzegł spracowany, że mimo ulewnego wciąż deszczu wody mu w łodzi ubyło. Gorąco wielkiego szczęścia wskroś ciało jego przejęło. Wtedy rozejrzał się po okręgach, na wszystkie strony wołając: - Litak! Litak! Ale morze jeno zbiegano w odpowiedzi chlastało. A nim wszystkę wodę z czółna zdołał wylać do kropli, dało mu się uczuć przyciszenie orkami. Czarny rdzeń burzy kędyś na wschód pocwałował. Nadeszła wreszcie szczęśliwa minuta, iż Józef przysiadł na duchcie. Pot otarł z czoła. A choć przewał jeden po drugim miotał na wsze strony pławaczką, rybak nie mógł się z miejsca podzwignąć. Nie mógł myśli swych ruszyć z tego miejsca na burcie, nie mógł oczu zepchnąć wolą z tego miejsca przy dulce, gdzie był widział skostniałą rękę Litaka. Aż wreszcie runął na błotniste dno łodzi, twarzą między stornie i bańtki. Długo tam nad nim wiatr huczał i ostra go fala zlewała. Gdy się zaś porwał o jakiejś godzinie, posępny wieczór zapadał. Widać było w pobliżu białe helskie wybrzeże, Nie milknący nigdy głos boi, gwizdziela morskiego, w oddali, w swoim miejscu narzekał. Ach, któż wyrazić potrafi straszliwość nocy jesiennej, zwisającej nad łodzią samotną! Ach, któż wyrazić potrafi nieszczęście grzesznika, dzwigającego po falach uczynku wspomnienie. Maszop ujął swe wiosło ocalone z pogromu. Patrzał na pióro pojazdy, którym między oczy Litaka uderzył. Wymacał to miejsce na wiośle
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|
|
|