WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

muszkiety i sztucery. Deszcz strzał poszybował w nieprzyjaciela. Zachwiały się przerażone szeregi
Amerykanów. Padli pierwsi zabici i ranni. %7łołnierze w popłochu przylgnęli do ziemi, szukali schronienia
za nierównościami terenu, za własnymi
plecakami. Poczęli bezładnie strzelać w puszczę do niewidzialnego wroga. Grad kul szył powietrze,
szeleścił w liściach, nie wy. rządzając jednak szkody wśród Indian, którzy bez pośpiechu strzelali zza
drzew.
Generał Jim Winchester zmusił swego rumaka do położenia się i spoza jego grzbietu obserwował
rozwój sytuacji. Stąd wydawał rozkazy. Zrozumiał, że został zamknięty pierścieniem Indian. Musiał za
wszelką cenę wyprowadzić wojsko z tego śmiertelnego koła. Polecił żołnierzom rozeznać się w siłach
wroga i gęstości ich rozmieszczenia. Zwiadowcy poczołgali się w różnych kierunkach.
Koło południa do generała dotarł porucznik Garry Hogan.
· Jakie spostrzeżenia, poruczniku?
· To Indianie Tecumseha.
· Tak przypuszczaÅ‚em. Anglicy sÄ… z nimi?
· Nie.
· Pewnie to przednie oddziaÅ‚y ich armii zdążajÄ…cej pod Meigs.
· Możliwe  zgodziÅ‚ siÄ™ Hogan.
· Dziwi mnie tylko, że nie atakujÄ….
· Może czekajÄ… na nadejÅ›cie głównych siÅ‚.
Pocisk sztucera cienko zaśpiewał tuż nad głowami rozmawiających. Porucznik pochylił głowę do
ziemi.
· Cholera!  zaklÄ…Å‚.
· Musimy wyrwać siÄ™ z tego kotÅ‚a, bo wytÅ‚ukÄ… nas wszystkich  mówiÅ‚ Winchester.  Jak te
psiesyny podeszły pod obóz? Przecież rozstawiliśmy straże.
· Zabili wartowników.
· Yes.
Generał przez moment obserwował skraj lasu.
· JeÅ›li wytrzymamy do zmroku, to nocÄ… wyjdziemy z okrążenia.
· NajsÅ‚abiej obsadzili strumieÅ„  powiedziaÅ‚ Garry Hogan.  WysÅ‚aÅ‚em tam kilku żoÅ‚nierzy i
Irokezów dla zbadania sytuacji.
· Weil, meldujcie o wszystkim, poruczniku.
Oficer poczołgał się ku Bobrowemu Strumieniowi, wzdłuż którego rosły wikliny. Tamtędy bezpieczniej
było się poruszać.
Nękająca strzelanina trwała dalej. Czerwonoskórzy nie atakowali bez przerwy, ale jeśli któryś z
Amerykanów wychylił się i ukrycia, z kniei odzywał się strzał łub brzęk cięciwy łuku. Od czasu do czasu
wZ
trafiony żołnierz rzęził w agonii lub ranny ywał pomocy.
Dzień dogasał. W serca Amerykanów poczęła wstępować nadzieja ratunku. Niecierpliwie oczekiwali
nocnych ciemności.
Pod osłoną zmierzchu do generała przedostali się Garry Hogan, pułkownik Burt King i wódz Irokezów
Czujny Bóbr. Legli za końskim grzbietem.
· Panie generale  meldowaÅ‚ porucznik  puszcza po obu stronach rzeczki jest sÅ‚abo obsadzona
przez nieprzyjaciela. Aatwo tam przerwać oblężniczy pierścień.
· Czy to nie zasadzka?
· Nie wiem.
 Co sądzi o tym Czujny Bóbr?  spytał generał Irokeza.
· Bobrowy StrumieÅ„ rozszerza siÄ™ w puszczy i pÅ‚ynie gÅ‚Ä™bokim jarem. Wódz Irokezów zna teren.
· Bagien tu nie ma?
· No.
· Można przejść dolinÄ™ rzeczki nie narażajÄ…c wojska na niebezpieczeÅ„stwo?  dopytywaÅ‚ siÄ™
Winchester.
· Irokezi poprowadzÄ…  odrzekÅ‚ wódz.  Wojownicy przejdÄ…, ale jar nie osÅ‚oni od kul wroga.
Naradzali się chwilę. Potem generał wydał rozkazy, by pod osłoną nocy wojsko przygotowało się do
szturmu. Kiedy strzępiaste chmury zakryły na chwilę księżyc, Amerykanie zaatakowali las po obu
stronach strumienia.
Tecumseh zza potężnego dębu miał doskonały widok na polanę i rzeczkę. W mdłym świetle gwiazd
obserwował nacierających. Czerwonoskórzy razili wroga ogniem ze sztucerów i strzałami z łuków
pozostawiając wąskie przejście wzdłuż strumienia. Amerykanie ostrzeliwując się parli doliną w głąb kniei.
Po obu stronach posuwali się Indianie. Puszczą wstrząsały huki wystrzałów i wojenny wrzask
wojowników.
Armia Winchestera szła naprzód, znacząc swą drogę zwłokami poległych.
Ostatnie kolumny Amerykanów zanurzały się w puszczę, gdy
obok Pumy Gotowej do Skoku z pistoletem w ręku stanęła Niskuk.
 Ten ostatni Miczi-malsa zginie  powiedziała do sachema.
 Niech Tecumseh spojrzy!
Podniosła broń. Błysk wystrzału. %7łołnierz pochylił się do tyłu i padł.
 Wodna Ptaszyna zadziwiła wodza Szawanezów  powiedział wódz  umiejętnością władania
krótką strzelbą białych.  Po chwili dodał:  Niech moja siostra nie podchodzi blisko Amerykanów.
Serce Tecumseha byłoby smutne, gdyby stało się nieszczęście.
Otoczone przez czerwonoskórych wojsko Winchestera posuwało się wolno. Rankiem żołnierze
dobrnęli do jaru i na jego krawędzi zajęli obronne stanowiska. Konie umieszczono w krzakach nad rzeką.
Znowu grzmiała palba wystrzałów. Tu i tam po obu stronach padali zabici i ranni. Generał Winchester
przygryzł nerwowo wargi. Opuścił leśną polanę, ale nie wyrwał się z indiańskich kleszczy. Tyle tylko, że
na krawędziach jaru żołnierze znalezli lepszą osłonę dla siebie. Czerwonoskórzy nie atakowali, stosując
taktykę z poprzedniego dnia razili nieprzyjaciela z broni palnej, i z łuków.
Tymczasem Ryszard Kos z dwustu Indianami szedł na spotkanie generała Izaaka Shelby'ego.
Zwiadowcy krążyli wokół tropiąc nieprzyjaciela. Około południa Indianin z plemienia Seneków natknął
się na amerykańską armię. Zawiadomiony o tym Kos, tegoż jeszcze dnia zapadł w leśnej zasadzce.
Shelby prowadził sześciuset kawalerzystów i dwa działa. Niej mogło być więc mowy o pokonaniu
trzykrotnie silniejszego przeciwnika. Nie takie zresztÄ… zadanie wziÄ…Å‚ na siebie Ryszard.
Zbliżał się wieczór. Czerwonoskórzy ukryci wśród zarośli czekali cierpliwie. Początkowo nic się nie
działo, potem poczęły dochodzić z kniei szelesty, stąpania licznych nóg, dzwonienie metalu. Najpierw
pojawili się zwiadowcy. Minęli zasadzkę i znikli w zieleni krzewów. Dopiero pózniej oczom
przyczajonych; Indian ukazała się amerykańska jazda.
W pewnym momencie zatrzeszczały kościane grzechotki, i ciszę puszczy rozdarł bojowy okrzyk. Z
dwóch stron w rozciągnięty sznur jezdzców gruchnęły kule i upierzone strzały,: Zwalili się z koni trafieni
żołnierze. Wśród Amerykanów powstało niesamowite zamieszanie. Czerwonoskórzy bili we wroga z
ukrycia. Po stronie amerykańskiej zadzwięczała trąbka i wojsko pod gradem pocisków zaczęło formować
linię obrony. Nagle umilkła palba indiańskich strzelb i puszczę zaległa cisza. Czerwonoskórzy wojownicy
zniknęli w zapadającym zmierzchu.
Nieco dalej, nad leśnym stawem, nie atakowani już Amerykanie zalegli obozem. Bez ognisk, w
ogromnym lęku minęła im noc. Rankiem zwiadowcy nie odkryli w okolicy Indian. Wysnuto wniosek, że
wojsko zaatakowała przygodna wataha czerwonoskórych. Amerykanie sformowali zwartą kolumnę i z
bronią gotową do strzału ruszyli naprzód.
Wojownicy Kosa szli ich tropem. Tak minął dzień i następna noc. Nieprzyjaciel ochłonął po zasadzce
i otrząsnął się z niepewności.
O świcie goniec Tecumseha doniósł Kosowi, że w jarze Bobrowego Strumienia zostali okrążeni
żołnierze Winchestera. Przystąpiono więc do działania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates