WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Może nie.
 Ja uważam, że zginiemy.
 Musi być jeszcze jakaś alternatywa.
 Rozważaliśmy już wszystko.
 A może się gdzieś ukryjemy?
 Gdzie?
 Nie wiem. Ale...
 Nie możemy się ukrywać przez siedem godzin.
 Ale twój pomysł to czyste szaleństwo!
 Masz lepszy?
 Niech pomyślę...
 Bollinger może tu wpaść lada chwila.
 Na dole wiatr musi mieć prędkość ponad sześćdziesiąt kilometrów na godzinę,
przynajmniej w porywach. A tu, na tej wysokości, nawet i osiemdziesiąt.
121
 Czy może nas zwiać?
 Będziemy posuwać się bardzo wolno.
 Czy lin nie można zakotwiczyć?
Odwrócił się od okna.
 Tak, ale...
 Przecież możemy założyć to  wskazała na uprząż przytwierdzoną do liny, któ-
ra leżała na stosie ekwipunku.
 Tam na zewnątrz będzie cholernie zimno, Connie.
 Mamy kurtki z podpinkÄ….
 Ale nie mamy ocieplanych spodni. Nosisz zwykle dżinsy. Zresztą tak jak i ja.
Równie dobrze moglibyśmy wyjść na zewnątrz z gołymi nogami.
 Nie jestem wrażliwa na zimno.
 Nie zdajesz sobie sprawy, jak zimno jest teraz na zewnątrz na tej wysokości i jak
długo będziemy schodzić.
 No właśnie, ile nam to zajmie?
 Nie wiem.
 Musisz mieć jakieś wyobrażenie.
 Godzinę. Może dwie...
 Tak długo?
 JesteÅ› nowicjuszkÄ….
 Nie byłoby szybciej pokonać tę ścianę skokami?
 Skokami?  Graham wybałuszył na nią oczy.
 To chyba będzie proste. Zamiast schodzić mozolnie po linie, moglibyśmy, mając
ubezpieczenie w postaci uprzęży, odbijać się nogami od ściany, zjeżdżać na linie, znów
odbijać się i znów zjechać parę metrów...
 Tylko ci się wydaje, że to proste.
 Proste, nie proste  ale jakie szybkie!
 Boże! Nigdy nie uprawiałaś wspinaczki, a teraz chcesz mnie uczyć, jak się to
robi!
 Potrafię myśleć.
 Ale zgodnie z k o b i e c Ä… logikÄ….
 Dobra, zdaję się na twoje doświadczenie.
 Na pewno nie będziemy skakać po ścianie.
 Zjedziemy powolutku i spokojnie.
 Nigdzie nie będziemy zjeżdżać.
Ignorując jego wypowiedz, rzekła:
 Mogę wytrzymać na mrozie te dwie godziny. Wiem, że mogę. A zresztą będziemy
się ruszać, więc nie powinno nam być zimno.
 Zamarzniemy na śmierć  storpedował jej opinię.
122
 Graham, my nie mamy dużego wyboru. Możemy albo iść, albo zostać. Jeśli pój-
dziemy, to może się zdarzyć, że spadniemy albo zamarzniemy na śmierć. Ale jeśli zosta-
niemy, to na pewno będziemy martwi.
 Nie jestem przekonany, że to takie oczywiste.
 Wiem, że jesteś.
Zamknął oczy. Był na siebie wściekły za swe tchórzostwo, za brak odwagi spojrzenia
prawdzie w oczy, podjęcia ryzyka, stanięcia twarzą w twarz z bólem i własnymi lękami.
Zjazd po ścianie drapacza chmur byłby niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny. Mógłby
się okazać czystym szaleństwem, mogliby oboje odpaść od ściany już po kilku minu-
tach. Ale Connie miała rację; nie mieli innego wyboru, jak tylko spróbować.
 Graham? Tracimy czas.
 Wiesz, jaki jest prawdziwy powód, dla którego nie możemy pójść?
 Nie  powiedziała.  Powiedz mi.
Poczuł, że robi mu się cieplej i że się czerwieni.
 Connie, nie nabijaj siÄ™ ze mnie.
 Nigdy się z ciebie nie nabijałam. Sam robisz z siebie ofiarę.  Jej piękna twarz
była wykrzywiona żalem. Widział, że nie przychodzi jej łatwo mówić do niego w ten
sposób. Podeszła do niego i pogłaskała go po twarzy.  Sam, po kawałku, wyprzedałeś
swą godność i szacunek do siebie.  Jej głos był drżący, niski i łagodny.  Szkoda mi
ciebie, szkoda ci ciebie, bo jeśli się nie opamiętasz, to nic z ciebie nie zostanie. Nic.
 Connie...  Chciało mu się płakać. Ale wiedział, że nie ma łez dla samego siebie, że
nie ma współczucia ani zrozumienia dla człowieka, którym się stał. Czuł, że gdzieś tam
głęboko zawsze był tchórzem, a wypadek na Evereście tylko ten strach wyzwolił. Jeśli
było inaczej, dlaczego wzbraniał się przed pójściem do psychiatry? A psychoanalizę za-
lecali mu wszyscy lekarze. Ale Grahamowi chyba dobrze było z tym tchórzostwem i ta
świadomość przerażała go.
 Boję się własnego cienia. Nie zdam ci się na nic.
 I tak już wiele przezwyciężyłeś. Wczoraj byłeś bardziej bojazliwy, niż jesteś dzi-
siaj  mówiła czule Connie.  A pamiętasz, czego dokonałeś biegając w szybie po dra-
binkach? To jest osiągnięcie! Przecież jeszcze dziś rano miałbyś dreszcze na samą myśl
o tym!
Graham teraz też miał dreszcze. Na myśl o wyjściu przez okno.
 To twoja szansa  mówiła dalej.  Możesz pokonać swój lęk. Wiem, że możesz.
Nerwowo przygryzał wargi. Podszedł do sterty sprzętu wysokogórskiego, który leżał
na tle ekranu fotograficznego, i powiedział:
 Chciałbym choć w połowie być tak bardzo pewnym siebie, jak ty jesteś mnie pew-
na.
Nie mógł zapomnieć swego wypadku. Kiedykolwiek zamknął oczy  nawet w wy-
pełnionym ludzmi pokoju  przeżywał to jeszcze raz: omsknięcie stopy na skale, ból
123
w piersi, kiedy zacisnęły się taśmy zabezpieczającej uprzęży, nagłe ustąpienie bólu po ze-
rwaniu liny, zaparty dech, jakby w przełyku utkwił mu kawałek mięsa, a potem  spa-
danie, spadanie i spadanie, zakończone w śnieżnej zaspie. Choć spadł z wysokości stu
metrów, wydawało mu się, jakby to była wysokość co najmniej kilometra.
 Jeśli tu zostaniesz, będziesz martwy. Ale to będzie łagodniejsza śmierć, bo Bollinger
zastrzeli cię, gdy tylko cię zobaczy. Nie będzie się wahał ani przez chwilę. Skończy z tobą
w ciągu sekundy. Wzięła go za rękę.  Ale ja nie mam zamiaru tak umierać.
Spojrzał na nią. Z jej szarych oczu bił strach nie mniejszy, nie mniej pierwotny, nie
mniej paraliżujący niż ten, który opanował jego samego.
 Bollinger będzie chciał mnie zgwałcić  powiedziała.
Nie mógł wykrztusić ani słowa.
 Będzie chciał mnie pociąć  kontynuowała.
Mimowolnie pojawił się przed Harrisem obraz Edny Mowry, trzymającej w mar-
twych dłoniach własne, krwawe wnętrzności.
 Obetnie mi uszy.
 Może nie...
 Nie zapominaj, że to Rzeznik. Nie zapominaj, kim on jest. Czym on jest.
 Boże, wspomóż mnie...  powiedział.
 Nie chcę umierać. Ale jeśli muszę umrzeć, to nie w ten sposób. Wzdrygnęła się.
 Jeśli nie chcesz, żebyśmy się ratowali, jeśli chcesz, żebyśmy tu siedzieli, to wolę, żebyś
ty mnie zabił. Uderz mnie w tył głowy czymś ciężkim. Uderz mnie mocno.
 O czym ty mówisz?  spytał udając zdziwienie.
 Zabij mnie, zanim dopadnie mnie Bollinger. Graham, jesteś mi winien choć tyle.
Musisz to zrobić.
 Kocham cię  powiedział cicho.  Jesteś dla mnie wszystkim. Nie mam nic ani
nikogo, oprócz ciebie.
Connie była smutna, wyglądała jak płaczka na własnej egzekucji.
 Jeśli mnie kochasz, to rozumiesz, dlaczego musisz mnie zabić.
 Nie mógłbym tego zrobić.
 Nie mamy dużo czasu  rzekła.  Albo natychmiast zaczniemy zakładać ten
sprzęt, albo musisz mnie zabić. Lada chwila będzie tu Bollinger.
Bollinger rzucił jeszcze jedno spojrzenie na główne wejście, ale na ulicy nie było ni-
kogo. Przeszedł przez cały korytarz i wyszedł na klatkę schodową od północnej strony.
Nasłuchiwał kroków. Cisza. %7ładnych kroków, żadnych głosów. Absolutna cisza. Poszedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates
    ) ?>