WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Głupstwa! Nie ma żadnego Rustana Garpa, Irso. On nie żyje, musisz się z tym pogodzić!
Ale - znowu tylko teoretycznie - czy mógłby się stąd wydostać? Wspiąć się na górę?
Nie, oczywiście, że by nie mógł. Nawet ktoś widzący miałby z tym poważne trudności,
mimo wszystko było wysoko i stromo.
Irsa szła teraz skrajem urwiska, wciąż patrząc w dół. Robiło się coraz ciemniej, zapadał
majowy wieczór, pora, w której się ani widzi, ani nie widzi.
Krawędz urwiska wznosiła się nieco w górę i Irsa lepiej odróżniała szczegóły. Tam nisko
leżały zwałowiska kamieni. Wielkie kamienne bloki jeden na drugim.
Nagle zatrzymała się jak wryta.
Czy to jakiś ruch dostrzegała w dole? Coś, co zniknęło pod kamieniem? Jakieś zwierzę?
A może stopa cofnięta gwałtownie?
26
Pod dwoma wielkimi blokami poniżej coś się ukrywało.
Irsa głęboko wciągnęła powietrze i zebrała całą odwagę, jaka jej jeszcze została.
- Czy ktoÅ› tam jest?
Jak samotnie i bezradnie brzmiał jej głos w tej ogromnej ciszy! W podnieceniu Irsa
zagryzała wargi i rozglądała się wokół.
A gdyby tak zejść na dół? Czy jednak się odważy? A jeśli to niedzwiedz?
I wtedy wydało jej się, że słyszy jakiś słaby dzwięk. Jakby bezsilny, prawie niedosłyszalny
krzyk. Czy raczej jęk.
Niedzwiedz, lis, borsuk czy inne zwierzę, Irsa musiała zejść na dół.
- Proszę zaczekać, już tam idę! - zawołała zdenerwowana.
Gdzie tu jest jakieś zejście? Gorączkowo biegała tam i z powrotem po skale. Daleko, tam
gdzie urwisko się zwężało, znalazła potwornie stromą drogę, wąską rozpadlinę, która na
pewnych odcinkach istniała tylko jako kilka szczelin w skale. Czy powinna się odważyć?
Ale to jedyna szansa. Nie patrząc w dół, rozdygotana zaczęła schodzić, centymetr po
centymetrze. Zajęło jej to wiele czasu, zwłaszcza przejście tam, gdzie było najwęziej.
Długo wisiała, usiłując znalezć jakieś oparcie dla stóp, a kiedy je w końcu znalazła, nie
miała odwagi oderwać rąk od skały, by się nie stoczyć.
Nareszcie jednak zeszła niżej i zaczęła się posuwać po nieco szerszej półce. Przy
osypisku kamieni zatrzymała się z mocno bijącym sercem. Gdyby się okazało, że to
jednak dzikie zwierzę, nie miałaby najmniejszych szans ucieczki. Ale głos, który słyszała,
nie brzmiał jak...
Wtedy go zobaczyła.
Wpełzł pod kamienie, leżał na nagiej nierównej skale i niewidzącymi oczyma patrzył w jej
stronÄ™.
Ale to nie był Rustan Garp.
Nie dostrzegała wyraznie jego twarzy ukrytej w mroku pod kamieniami, zdawała sobie
jednak sprawę, że to w pełni dorosły mężczyzna, mniej więcej trzydziestoletni. Nie żaden
bezbronny chłopiec.
Kim, na Boga, jest ten człowiek?
27
ROZDZIAA III
- Chodz, pomogę ci - powiedziała przyjaznie.
Gwałtownie cofnął rękę, której dotknęła.
- Idz swoją drogą! - wykrztusił w desperackiej próbie obrony, z trudem, ale agresywnie.
Jego fińska odmiana szwedzkiego nie mogła budzić żadnych wątpliwości z tymi twardymi
spółgłoskami i łagodnym, melodyjnym akcentem. Irsa zwróciła uwagę, że mówi
stłumionym głosem, jakby się bał, że ktoś go podsłuchuje. - Coś ty za jedna?
- Nazywam siÄ™ Irsa Folling i mieszkam tu niedaleko w letnim domku.
Wyjaśnienie brzmiało tak niewinnie, jak to tylko możliwe.
Mężczyzna wpatrywał się w nią, jakby chciał przeniknąć wzrokiem grubą zasłonę.
- Jesteś jedną z nich? - zapytał.
- Jeśli pod określeniem  oni masz na myśli wszystkich Norwegów, to rzeczywiście,
jestem. A poza tym nie należę do żadnej szczególnej grupy.
Miała wrażenie, że obcy trochę się rozluznił.
Irsa starała się nie zdradzić, że szła jego tropem.
- A ty? - zapytała lekko. - Kim jesteś? I co tu robisz?
Mężczyzna spuścił wzrok i odwrócił głowę.
- Jestem głodny - powiedział, z trudem odrywając język od podniebienia - Ale przede
wszystkim chce mi się pić.
- Jak długo tu siedzisz?
- Nic ci do tego! - prychnął, ale zaraz dodał zrezygnowany: - Nie wiem. Od wielu dni. Nie
mogłem się ruszyć.
- JesteÅ› ranny?
- Nie. Ale nie widzÄ™.
- Wiem - rzekła Irsa rzeczowo. - Tam wyżej na skale znalazłam twoją białą laskę. To
dlatego odnalazłam też ciebie.
28
Uspokojony skinął głową.
- Nie miałem odwagi się poruszać. Czułem się, jakby wokół mnie znajdowała się pusta
przestrzeń.
- To się zgadza, ale nie powiedziałeś mi jeszcze, ani kim jesteś, ani skąd się tu wziąłeś.
Jak słyszę, pochodzisz z Finlandii?
- Tak. Nazywam siÄ™ Rustan Garp.
Irsa zdołała stłumić okrzyk:  Ale przecież on jest dzieckiem! Sympatyczny, miły chłopiec o
łagodnych oczach, a nie taki nadęty gbur jak ty!
Ale, naturalnie, to mógł być Rustan Garp! Fotografia mogła przecież zostać zrobiona
dawniej. Nigdy o tym nie pomyślała.
Choć nie bardzo umiała sobie wyobrazić, jakim sposobem wydostanie go na górę, rzekła
głosem pełnym otuchy:
- Zaraz wyjdziemy na górę. Wkrótce dostaniesz jeść i pić.
Garp wahał się, był wciąż wrogo wobec niej usposobiony.
- Teraz jest noc, prawda?
Irsa, choć jego postawa ją złościła, zmuszała się, by jej głos brzmiał przyjaznie:
- Wkrótce będzie. Potrafisz to wyczuć?
- Tak. To powietrze. Nastaje taka chłodna pustka. Jakby większa przestrzeń.
- Rozumiem.
- Czy jest już dostatecznie ciemno?
- Do czego? - zapytała zdumiona.
Odpowiadał zagadkowo i wciąż z agresją w głosie:
- Las ma tak wiele oczu, a ja nie mam wcale. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates