[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lunch idę jak wszyscy do stołówki, napełniam tacę jedzeniem i znajduję pusty stół w końcu sali. Kiedy jestem w połowie kawałka pizzy, Sam Goode, chłopak z lekcji astronomii, siada naprzeciwko mnie. - Naprawdę masz zamiar walczyć po lekcjach z Markiem? - pyta. - Nie. - Tak mówią. 16 - To znaczy, że się mylą. Wzrusza ramionami, je dalej swój lunch. Za minutę pyta: - Gdzie się podziały twoje rękawice? - Zdjąłem je. Już nie jest mi zimno w ręce. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale ogromny pulpet, jestem pewien, że przeznaczony dla mnie, wylatuje nie wiadomo skąd i trafia go w tył głowy. Jego włosy i ramiona oblepiają kawałki mięsa i sos do spaghetti. Trochę tego obryzgało mnie. Kiedy zaczynam się wycierać, drugi pulpet przecina powietrze i ląduje prosto na moim policzku. Po stołówce rozchodzą się ochy". Wstaję, wycieram serwetką bok twarzy i czuję, jak wzbiera we mnie złość. Nie przejmuję się w tym momencie rękami. Mogą sobie świecić jak słońce w zenicie i jeśli do tego dojdzie, ja i Henri możemy po południu stąd wiać. Ale niedoczekanie, bym udawał, że nic się nie stało. Odpuściłem rano, a teraz nie. - Nie rób tego - mówi Sam. - Jeśli z nimi zadrzesz, już nigdy nie dadzą ci spokoju. Idę. W stołówce zapada cisza. Setka par oczu skupia się na mnie. Wściekłość wykrzywia mi twarz. Przy stole Marka Jamesa siedzi siedem osób, same chłopaki. Cała siódemka wstaje, kiedy się zbliżam. - Masz jakiś problem? - pyta jeden z nich. Jest wielki, zbudowany jak zawodnik linii ataku. Ma kępki ryżych włosów na policzkach i dolnej szczęce, jakby próbował zapuścić brodę. Jego twarz wydaje się przez to brudna. Tak jak oni wszyscy jest w swojej kurtce zawodnika. Krzyżuje ręce na piersi i zachodzi mi drogę. - To nie dotyczy ciebie - mówię. - %7łeby się dostać się do niego, musisz się przebić przeze mnie. - Zrobię to, jeśli nie zejdziesz mi z drogi. - Coś mi się zdaje, że jesteś za cienki. Podnoszę kolano i trafiam go w krocze. Oddech więznie mu w gardle, koleś zwija się wpół i pada. Cała stołówka wydaje stłumiony okrzyk. - Ostrzegałem. Przestępuję go i idę prosto na Marka. Mam go w zasięgu ręki, kiedy ktoś mnie chwyta od tyłu. Odwracam się z zaciśniętymi pięściami, gotowy do ciosu, ale w ostatniej sekundzie zdaję sobie sprawę, że to pracownik stołówki. - Dosyć tego, chłopcy. - Niech pan zobaczy, panie Johnson, co on zrobił Kevinowi - mówi Mark. Kevin leży skulony na podłodze z twarzą czerwoną jak burak. - Niech pan go wyśle do dyrektora! - Zamknij się, James. Pójdziecie wszyscy czterej. Nie myśl sobie, że nie widziałem, jak rzucałeś tymi pulpetami. - Pan Johnson spogląda na leżącego Kevina. - Wstawaj. Raptem, jakby wyrósł spod ziemi, zjawia się Sam. Widać, że próbował zetrzeć tłustą breję z włosów i ramion. Poradził sobie z kawałkami mięsa, ale sos się tylko rozmazał. Nie bardzo wiem, po co przyszedł. Spoglądam na swoje ręce, gotowy wiać na pierwszy zwiastun światła, ale ku mojemu zdziwieniu nic się nie dzieje. Może dlatego, że sytuacja była nagła i miałem szansę zareagować bez wstępnego zdenerwowania? Nie wiem. Kevin wstaje i patrzy na mnie. Jest roztrzęsiony, ciągle z trudem oddycha. Chwyta się ramienia koleżki, który stoi u jego boku. - Dostaniesz za swoje - mówi. - Wątpię - odpowiadam. Wciąż mam wściekłą minę, wciąż jestem upaprany jedzeniem. I mam to gdzieś. We czterech idziemy do gabinetu dyrektora. Pan Harris siedzi za biurkiem i z serwetką zatkniętą pod szyję je lunch z mikrofali. - Przepraszam, że przeszkadzam - mówi pracownik stołówki -ale mieliśmy lekkie zamieszanie podczas lunchu. Ci chłopcy na pewno wszystko wyjaśnią. Pan Harris wzdycha, wyciąga zza koszuli serwetkę i wrzuca ją do kosza. Wierzchem dłoni odsuwa na bok lunch. - Dziękuję, panie Johnson. Pracownik stołówki wychodzi, zamykając za sobą drzwi gabinetu, a my czterej siadamy - Więc kto chce zacząć? - pyta dyrektor z irytacją w głosie. Nie odzywam się. Pan Harris ma napięte mięśnie szczęki. Zerkam na swoje ręce. Ciągle nic. Na wszelki wypadek przykładam dłonie do dżinsów. Po dziesięciu sekundach ciszy zaczyna Mark: - Ktoś rzucił w niego pulpetem. Myśli, że to ja, więc kopnął w jaja Kevina. - Wyrażaj się - mówi pan Harris, po czym zwraca się do Kevina: - Jak tam? %7łyjesz? Kevin, ciągle czerwony na twarzy, kiwa głową. - Więc kto rzucił tym pulpetem? - pyta mnie pan Harris. Milczę, wciąż gotując się w środku, zirytowany całą tą sceną. Biorę głęboki oddech, żeby trochę ochłonąć. - Nie wiem - mówię. Moja złość osiągnęła nowy poziom. Nie chcę rozliczać się z Markiem poprzez pana Harrisa, wolałbym to załatwić poza gabinetem dyrektora. Sam patrzy na mnie zdziwiony. Sfrustrowany pan Harris wyrzuca w górę ręce. - Więc co wy tu, chłopcy, do licha, robicie? Dobre pytanie - mówi Mark. - My sobie zwyczajnie jedliśmy lunch. Odzywa się Sam: - To Mark rzucił pulpetem. Widziałem go, pan Johnson też. 17 Spoglądam na Sama. Wiem, że tego nie widział, bo najpierw siedział odwrócony plecami, a potem ścierał z siebie jedzenie. Ale jestem pod wrażeniem, że tak powiedział, że wziął moją stronę, chociaż narażał się Markowi i jego kumplom. Mark łypie na niego z mordem w oczach. - Błagam, panie Harris - mówi. - Jutro mam wywiad dla Ga-zette", a w piątek mecz. Nie mam czasu zajmować się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|