WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dzień dobry, panie Bonforte. Jestem z Syndykatu Krein.
119
Wiedziałem już, co się święci, ale starałem się nie dać mu tej satysfakcji.
 Bardzo ładnie. Mam nadzieję, że płacą ci tyle, ile jesteś wart. A teraz do
rzeczy. . . Najpierw pytania pisemne. Masz je, Penny?
Szybko załatwiłem się z pytaniami na piśmie, udzielając odpowiedzi, które
zdążyłem już wcześniej przemyśleć, po czym rozparłem się w fotelu i oznajmi-
łem:  Pozostało nam trochę czasu na dyskusję, panowie. Są jeszcze jakieś pyta-
nia?
Padło kilka pytań. Tylko raz musiałem odpowiedzieć:  Bez komentarza . By-
ła to replika, której Bonforte udzielał zamiast wymijających tłumaczeń. Wreszcie
spojrzałem na zegarek i oznajmiłem:  Panowie, to wszystko na dziś  i zrobi-
łem gest, żeby wstać.
 Smythe!  krzyknÄ…Å‚ Bill.
Niewzruszenie kontynuowałem rozpoczęty proces wstawania z fotela. Nawet
na niego nie spojrzałem.
 Do ciebie mówię, Panie Fałszywy Bonforte! Smythe!  ciągnął ze złością,
jeszcze bardziej podnosząc głos.
Tym razem spojrzałem na niego z pewnym zdumieniem  dokładnie takim,
jakie okazałby moim zdaniem ważny urzędnik państwowy wobec jawnego a nie-
oczekiwanego chamstwa. Bill, czerwony jak burak, wskazywał na mnie palcem:
 Ty uzurpatorze! Ty aktorze ze spalonego teatru! Ty oszuście! Dziennikarz
z  London Timesa po mojej prawicy zapytał cicho:  Czy mam wezwać straże,
sir?
 Nie  odparłem.  On jest nieszkodliwy.
Bill zaśmiał się.
 A więc jestem nieszkodliwy, tak? Jeszcze zobaczysz!
 Chyba jednak trzeba będzie, sir  nalegał człowiek z  Timesa .
 Nie  odparłem nieco ostrzejszym tonem.  Wystarczy, Bill. Teraz lepiej
wyjdz spokojnie.
 Chciałbyś, co?  zaczął z niesamowitą prędkością wyrzucać z siebie całą
historię. Nie wspomniał ani słowem o porwaniu, ani o własnym udziale w oszu-
stwie, ale sugerował, że wolał nas opuścić, niż brać udział w takim szwindlu.
Przypisał konieczność maskarady poważnej chorobie Bonforte a, nie cofając się
przed przypuszczeniem, że mogliśmy go otruć.
Słuchałem cierpliwie. Większość reporterów także początkowo ograniczała
się do słuchania, okazując zdumienie osób postronnych wplątanych przypadkowo
w przykrą rodzinną kłótnię. Potem kilku z nich zaczęło skrzętnie notować lub
szeptać do dyktafonów.
Kiedy skończył, zapytałem łagodnie:  Czy to wszystko, Bill?
 A nie wystarczy?
 Wystarczy aż nadto. Przykro mi, Bill. %7łegnam was, panowie. Muszę wra-
cać do pracy.
120
 Chwileczkę, panie ministrze!  zawołał ktoś.  Czy chce pan wydać
formalne zaprzeczenie?  A ktoś inny dodał:  Czy pozwie go pan?
Odpowiedziałem najpierw na drugie pytanie:  Nie, nie pozwę go. Nie stawia
się przed sądem chorego człowieka.
 Co, ja jestem chory?!  wrzasnÄ…Å‚ Bill.
 Uspokój się, Bill. Co zaś do formalnego zaprzeczenia, nie uważam, aby
było potrzebne. Widzę, że część z państwa notuje. Wprawdzie nie sądzę, aby wasi
wydawcy zainteresowali się tą historią, ale gdyby tak się stało, zaproponuję wam
jeszcze pewną anegdotę. Słyszeliście o profesorze, który spędził czterdzieści lat
swego życia na udowadnianiu, że  Odyseja nie została napisana przez Homera,
lecz przez innego Greka o tym samym nazwisku?
Rozległo się kilka uprzejmych wybuchów śmiechu. Ja również uśmiechną-
łem się i znów zrobiłem gest w stronę wyjścia. Bill z trzaskiem przeskoczył stół
i złapał mnie za ramię.
 Nie wykręcisz się z tego dowcipami!
Człowiek z  Timesa , pan Ackroyd, odciągnął go ode mnie siłą.
 Dziękuję, sir  powiedziałem i zwróciłem się do Corpsmana:  Czego ty
chcesz ode mnie, Bill? Próbuję uniknąć wydania cię w ręce policji.
 No to wezwij straże, ty oszuście! Zobaczymy, kto dłużej posiedzi w ciupie!
Czekaj, niech tylko wezmą twoje odciski palców!
WestchnÄ…Å‚em.
 Panowie, to już przestaje być zabawne. Połóżmy temu kres. Penny, moja
droga, czy możesz wezwać kogoś ze sprzętem do pobierania odcisków palców?
Wiedziałem, że już po mnie, ale do cholery, jeśli się tonie, przynajmniej należy
to robić z honorem i na baczność. Nawet najgorszy łajdak powinien mieć prawo
do godnego zejścia ze sceny.
Bill nie czekał. Chwycił szklankę wody, która stała przede mną. Brałem ją do
ręki kilka razy.
 Do diabła z tym. Wystarczy mi ta szklanka!
 Bill, już ci mówiłem, żebyś liczył się ze słowami przy paniach. Szklankę,
oczywiście, możesz zatrzymać.
 Masz cholerną rację, że ją zatrzymam.
 Doskonale. Proszę stąd wyjść. Jeśli tego nie zrobisz, będę zmuszony we-
zwać straże.
Wymaszerował z pokoju. Nikt nie odezwał się ani słowem.
 Czy ktoś jeszcze życzy sobie otrzymać moje odciski palców?  zapytałem.
 Jestem absolutnie pewien, że nikt z nas nie ma takiego życzenia, panie
ministrze  pospiesznie odparł Ackroyd.
 Doprawdy? Ależ proszę bardzo. Jeśli coś się za tym kryje, chyba będzie-
cie chcieli mieć jakiś dowód  nalegałem, bo wciąż siedziałem po uszy w roli.
Nie można być trochę w ciąży ani zostać częściowo zdemaskowanym  a ja nie
121
chciałem, aby Bill przyczepił się do któregokolwiek z obecnych tam moich przy-
jaciół. Tylko tyle mogłem dla nich zrobić.
Nie musieliśmy sprowadzać profesjonalnego sprzętu. Penny miała przy so-
bie arkusiki kalki, a ktoÅ› inny podsunÄ…Å‚ wieczny notatnik z plastikowymi kartka-
mi, które doskonale odbiły odciski. Potem powiedziałem wszystkim do widzenia
i wyszedłem.
Doszliśmy tylko do prywatnego gabinetu Penny. Zaledwie przekroczyła próg,
padła zemdlona. Musiałem zabrać ją do swojego biura i położyć na kanapie. Sam
siadłem przy biurku i przez kilka minut po prostu dygotałem.
Do końca dnia żadne z nas nie nadawało się praktycznie do niczego. Zacho-
wywaliśmy się normalnie, tylko Penny odwołała wszelkie wizyty, podając jakieś
zmyślone przyczyny. Tego wieczoru miałem zamiar wygłosić przemówienie, ale
teraz myślałem tylko o tym, czy także go nie odwołać. Mimo iż przez cały dzień
słuchałem wiadomości, nie usłyszałem jednak ani słowa na temat porannego incy-
dentu. Zrozumiałem, że zamierzają sprawdzić odciski, zanim zaryzykują. Przecież
kandydowałem na stanowisko premiera Jego Imperialnej Wysokości. Będą potrze-
bowali potwierdzenia. Skoro zatem miałem już napisane przemówienie i zarezer-
wowany czas, postanowiłem je wygłosić. Nie mogłem nawet zapytać o zdanie
Daka  przebywał wówczas w Tycho City.
Było to najlepsze z moich przemówień. Zawierało dokładnie te same komuna-
ły, jakie wygłasza komik, aby uspokoić spanikowanych ludzi w płonącym teatrze.
Po nagraniu po prostu ukryłem twarz w dłoniach i rozpłakałem się, a Penny tylko
bezmyślnie poklepywała mnie po ramieniu. Na temat całego porannego zamie-
szania nie rozmawialiśmy w ogóle.
Rog wylądował mniej więcej w czasie, kiedy skończyłem przemawiać, i pra-
wie natychmiast skontaktował się ze mną. Tępym, monotonnym głosem opowie-
działem mu całą brudną historię. Słuchał w milczeniu, żując wygasłe cygaro, bez
cienia wyrazu na twarzy.
 Musiałem dać im odciski palców, Rog  zakończyłem niemal błagalnie.
 Sam o tym wiesz, prawda? Odmowa nie pasowałaby do postaci.
 Nie martw się  odparł Rog.
 Co?
 Powiedziałem, żebyś się nie martwił. Kiedy z Biura Identyfikacyjnego wró-
ci raport na temat tych odcisków, będziesz miał małą, ale przyjemną niespodzian- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates