[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak - odparł doktor Kennedy z roztargnieniem. - Oni wszyscy są tacy sami, tacy sami. Panna Marple przyjrzała mu się uważnie. Był starszy niż sądziła z opisu Reedów. Przedwcześnie się postarzał, oceniła. Wygląda na zmęczonego i nieszczęśliwego. Stał, głaszcząc palcami długą, wyrazistą linię szczęki. - Wyjechali - powiedział. - Nie wie pani, na jak długo? - Och, na krótko. Pojechali odwiedzić jakichś znajomych na północy Anglii. Młodzi ludzie wydają mi się strasznymi wiercipiętami, ciągle pędzą to tu, to tam. - Tak - przyznał jej rację doktor Kennedy. - To prawda... Przerwał na chwilę, po czym powiedział dość niepewnym tonem: 34 - Młody Giles Reed napisał do mnie z prośbą o pewne dokumenty. .. hm... listy, gdybym je odnalazł... Zawahał się, a panna Marple zapytała cicho: - Listy pana siostry? Obrzucił ją szybkim, uważnym spojrzeniem. - A więc... jest pani z nimi w zażyłych stosunkach, prawda? Krewna? - Tylko znajoma - odparła panna Marple. - Doradzałam im najlepiej jak potrafię. Ale ludzie rzadko korzystają z rad... Zapewne szkoda, ale tak to już jest... - A jakiej rady im pani udzieliła? - zapytał z zaciekawieniem. - %7łeby zostawili w spokoju to uśpione morderstwo - odparła zdecydowanym tonem panna Marple. Doktor Kennedy opadł ciężko na niewygodną drewnianą ławeczkę. - Niezle powiedziane - stwierdził. - Bardzo lubię Gwennie. Była miłym dzieckiem. Uważam, że wyrosła na miłą, młodą kobietę. Obawiam się, że chce narobić sobie kłopotów. - Kłopoty mogą być bardzo różnego typu - oświadczyła panna Marple. - Co? Ach tak, ma pani rację - przytaknął. - Giles Reed - ciągnął z westchnieniem - napisał do mnie pytając, czy mógłbym mu dać listy mojej siostry, te, które otrzymałem po jej odejściu... a także próbkę jej pisma. - Rzucił szybkie spojrzenie na pannę Marple. - Wie pani, co to oznacza? - Myślę, że wiem - przytaknęła panna Marple. - Uczepili się pomysłu, że to Kelvin Halliday mówił prawdę, twierdząc, że udusił swoją żonę. Sądzą, że listy, które moja siostra Helen przysłała po ucieczce stąd, nie zostały przez nią napisane... że to oszustwo. Mają wrażenie, że nie wyszła żywa z tego domu. - A pan też nie jest już tego taki pewny? - spytała łagodnie panna Marple. - Wtedy byłem - Kennedy nadal patrzył przed siebie. - Sprawa wydawała się zupełnie jasna. Po prostu halucynacje Kelvina. Nie było przecież ciała, zniknęła walizka z ubraniami... co innego mogłem przypuszczać? 35 - A czy pańska siostra była wówczas... dość... hm... - panna Marple zakasłała delikatnie - zainteresowana... jakimś dżentelmenem? Doktor Kennedy spojrzał na nią. W jego oczach malował się wyraz głębokiego bólu. - Kochałem moją siostrę - powiedział - ale muszę przyznać, że Helen zawsze miała jakiegoś mężczyznę w zanadrzu. Niektóre kobiety po prostu są takie, nic na to nie mogą poradzić. - Sprawa wydawała się panu jasna w owym czasie - drążyła panna Marple. - Ale teraz nie jest pan już taki pewny. Dlaczego? - Ponieważ - odparł Kennedy szczerze - wydaje mi się nieprawdopodobne, żeby Helen, jeśli nadal żyje, nie skontaktowała się ze mną przez te lata. Natomiast jeśli umarła, równie dziwne jest to, że mnie nie powiadomiono. Cóż... Wstał i wyjął z kieszeni jakiś pakiet. - To wszystko, co mogę zrobić. Pierwszy list, który dostałem od Helen, musiałem chyba zniszczyć. Nie udało mi się go odnalezć. Ale zachowałem ten drugi, z adresem na poste restante. A tu, dla porównania, jest jedyna próbka pisma Helen, jaką byłem w stanie znalezć. Jest to lista cebulek i innych roślin do posadzenia. Kopia jakiegoś zamówienia. Wydaje mi się, że i kopia, i list są pisane tą samą ręką, ale nie jestem ekspertem w tej dziedzinie. Zostawię to dla Gilesa i Gwendy. Nie warto chyba przesyłać pocztą. - Och, nie. Myślę, że wrócą jutro albo pojutrze. Doktor pokiwał potakująco głową. Stał, patrząc wzdłuż tarasu, a jego oczy nadal miały nieobecny wyraz. - Wie pani, co mnie martwi? - spytał nagle. - Jeśli Kelvin zabił swoją żonę, musiał gdzieś ukryć jej ciało czy jakoś się go pozbyć. A to oznacza (bo i co innego by mogło), że cała ta historia, którą mi opowiedział, była sprytnie wymyślona... że przedtem ukrył gdzieś walizkę z ubraniami, aby ubarwić koncepcję, że Helen odeszła... że zorganizował wysłanie listów z zagranicy... Zwiadczyłoby to, innymi słowy, że zaplanował to morderstwo z zimną krwią. Mała Gwennie była miłym dzieckiem. Musi jej być wystarczająco zle ze świadomo- 36 ścią, że miała ojca paranoika, ale dziesięciokrotnie gorzej jest mieć ojca, który świadomie popełnił morderstwo. Ruszył w stronę otwartego okna balkonowego. Panna Marple zatrzymała go, zadając niespodziewane pytanie. - Doktorze Kennedy, kogo się bała pańska siostra? Odwrócił się w jej stronę i popatrzył na nią. - Bała się? Nikogo, o ile mi wiadomo. - Tak się tylko zastanawiałam... Proszę mi wybaczyć, jeśli zadaję niedyskretne pytania... ale był jakiś młody człowiek, prawda?... Mam na myśli jej związek z kimś... kiedy była bardzo młoda. Z kimś o nazwisku Afflick, o ile się nie mylę. - Ach, o to chodzi. Historia, przez jaką przechodzi większość dziewcząt. To był nieodpowiedni młody człowiek, niestały... i, naturalnie, nie z jej klasy, zupełnie nie z jej klasy. Potem popadł tu w tarapaty. - Zastanawiałam się po prostu, czy on mógł chcieć się... zemścić. Doktor Kennedy uśmiechnął się sceptycznie. - Och, nie sądzę, aby to było głębokie uczucie. W każdym razie, jak już mówiłem, popadł w tarapaty i wyniósł się stąd na dobre. - Jakiego rodzaju tarapaty? - Och, nic kryminalnego. Po prostu niedyskrecja. Rozpowiadał o sprawach swojego pracodawcy. - A jego pracodawcą był pan Walter Fane? Doktor Kennedy wyglądał na trochę zaskoczonego. - Tak... tak, teraz, kiedy pani to powiedziała, przypomniało mi się, że pracował dla Fane'a i Watchmana. Nie sporządzał umów. Był zwykłym kancelistą. Zwykłym kancelistą? Kiedy dr Kennedy odszedł, panna Marple znów pochyliła się nad powojem, rozmyślając intensywnie... 37 XIX PAN KIMBLE PRZEMAWIA - No, naprawdę nie wiem - oświadczyła pani Kimble. Jej mąż, zmuszony do odezwania się pod wpływem najzwyklejszej na świecie wściekłości, przestał być niemową. Gwałtownym ruchem odsunął od siebie kubek. - O czym ty myślisz, Lily? - warknął. - Nie posłodziłaś! Pani Kimble pośpiesznie ukoiła jego gniew, po czym ponownie zajęła się rozwijaniem swojego tematu. - Ciągle myślę o tym ogłoszeniu - powiedziała. - Napisane jest tu Lily Abbot, czarno na białym. I jeszcze: dawna pokojówka w St Catherine's w Dillmouth . To przecież ja, nie? - Hm - potwierdził pan Kimble.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|