[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszym momencie zyska przewagę, ale dogoni ją, niestety. Jednak było to jakieś wyjście. Mogłaby po prostu biec, najszyb- ciej jak potrafi. Czy strzeli jej w plecy? Czy jest z tego gatunku? A może uda się uciec? Czy przeciwnie, na razie nie powinna nic- zego robić i tylko czekać? Newcomb zbliżył się do niej od tyłu i oparł jej lufę na karku. Nerwowo ruszyła do przodu i poczuła mocniejszy nacisk stali. - Ruszaj się. Znalezli się na łące. Trawa, zniszczona pierwszymi przy- mrozkami, nie była wysoka. Niskie promienie popołudniowego słońca oblewały okolicę ciepłym blaskiem. Nerwowy śmiech zagulgotał w gardle Kathleen. Nie mogła sobie wybrać przyjemniejszego miejsca na własną śmierć. Nie zdążyli wejść daleko w łąkę, gdy poczuła, że lufa cofnęła się z jej karku. - Odwróć się. Posłuchała. Stał parę kroków od niej, z wycelowaną bronią w jednej ręce i szpadlem w drugiej. Upuścił go na ziemię. %7ładne z nich nie zwróciło na to uwagi. Nic nie powiedział. W zaciśniętych szczękach była determi- nacja, lecz w resztkach dziennego blasku dostrzegła, jak bardzo jest zmęczony. Wyglądał, jakby uszła z niego cała energia. Kath- leen pojęła, że ma szansę. Nie miał interesu, żeby odwlekać egzekucję czy darować jej życie. A jednak trwał w bezruchu. - Nie musisz tego robić - powiedziała, usiłując nadać swojemu głosowi brzmienie na tyle spokojne, na ile mogła się zdobyć, widząc wycelowaną w siebie lufę i palec spoczywający na spuście. - Muszę. - Tak samo jak ty chcę, aby Chastain zapłacił za wszystko, co zrobił. Znajdziemy jakiś sposób, żeby go usadzić. Gniew błysnął w oczach detektywa. - Nie ma innego sposobu. Pięć lat polowałem na niego i miałem w rękach same trupy, podpisane jego nazwiskiem. Uważasz, że nie skorzystałbym z innego wyjścia, gdyby tylko istniało? - Zmęczonym gestem pokręcił głową. - Nie mogłaś trzymać się od tego z daleka? Musiałaś pozwolić, żeby cię znalezli? - Mogę znów się ukryć. - Jasne, i znów dać się namierzyć! Nie ma mowy. Trzeba z tym wreszcie skończyć. Wypowiedział te słowa z taką determinacją, że mimowolnie odstąpiła krok w tył. Szczęknął odciągany bezpiecznik. Newcomb wycelował jej w głowę. Nie była zdolna wykonać ruchu. Nie była zdolna wypowiedzieć słowa. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w wylot lufy. Kathleen czekała na strzał. Czekała na ogłuszający huk, który odbije się echem wśród drzew. Jej ciało zesztywniało w najwyższym napięciu. Nie spodziewała się, że oczy wyjdą Newcombowi z orbit, a szczęka opadnie w totalnym zaskoczeniu. Usta poruszyły się bezgłośnie, formując słowa, które nie zdążyły zostać wypowied- ziane. Zachwiał się i padł ciężko u jej stóp. Plama krwi szybko powiększała się na jego plecach. Kathleen wpatrywała się w całą scenę przez nieskończenie długą chwilę. Wreszcie zmusiła się, żeby unieść wzrok. Price Chastain stał o kilkanaście kroków od niej, a jego pisto- let celował teraz w nią. Nie zwracał uwagi na człowieka, którego przed chwilą zabił, nawet nie spojrzał na ciało leżące przed nim na ziemi. Patrzył tylko na nią, z twarzą zaciętą w tłumionym gniewie. Wreszcie uśmiechnął się. - Witaj, Kathleen. ROZDZIAA PITNASTY Wyglądał tak samo jak przed rokiem, kiedy stali naprzeciw siebie w uliczce - z tym samym chłodnym i aroganckim wyrazem twarzy, nie naznaczonej stresem ani wiekiem. To budziło w niej gniew i zarazem rozczarowanie. Oczekiwała - miała nadzieję - że ten rok wywrze na nim jakieś piętno, tak jak na niej. Mógłby przynajmniej wyglądać na bardziej zmęczonego. Tak byłoby sprawiedliwie. Ostatniej myśli uczepiła się jak jedynej nadziei - że w tym wszystkim musi być jakaś sprawiedliwość. Głos miał również ten sam. Pamiętała go aż za dobrze. Brzmiał nieznośnie protekcjonalnie, jakby król zniżał się do rozmowy z pospolitym poddanym i wyraznie dawał mu to odczuć. - Proszę, proszę, co ja widzę... Kathleen we własnej osobie, cała żywa i zdrowa. Muszę ci powiedzieć, że przez ostatnie parę miesięcy porządnie napsułaś mi krwi. Nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Mogła tylko wpatrywać się w człowieka, który zrujnował jej życie. Nienawidziła go od tamtej chwili, ale dopiero teraz, stojąc znów przed nim, dławiąc się od żalu i furii, przepalających jej duszę jak żrący kwas, zrozumiała, że nienawidzi go straszliwie. Wyszedł spomiędzy drzew z nikłym uśmieszkiem, igrającym na wargach. - Nie wydajesz się uszczęśliwiona moim widokiem. Dopraw- dy dziwne. A ja przeciwnie, jestem zachwycony. - Nie wątpię - burknęła. Z każdym jego krokiem w jej stronę usztywniała się coraz bardziej. - Musiałaś słyszeć o tym pieprzonym procesie, który mnie czeka. Władze z jakichś powodów uważają, że to ja cię zamordowałem. - Ciekawe, skąd im to przyszło do głowy - stwierdziła zjadli- wie. Ciągnął dalej, jakby jej nie słyszał. - Zabawne. Na pewno o tym słyszałaś, ale nie zrobiłaś nic, żeby wyciągnąć mnie z tarapatów. - Naprawdę uważasz, że powinnam? Udał zaskoczenie. - Ależ jasne. Wydawało mi się, że twój braciszek był przeko- nany o swoim posłannictwie. Musiał to przejąć od ciebie. Z najwyższym trudem powstrzymała się, by nie rzucić się na niego i nie zdrapać mu pazurami z twarzy tego obrzydliwego uśmieszku. - Nie mów mi o moim bracie! - Przypomnij mi, jak miał na imię. Jimmy? - Jak śmiesz je wypowiadać! Pierwszy błysk wściekłości zmącił gładki, konwersacyjny styl Chastaina. Uśmiech znikł, zastąpiony okrutnym grymasem. - To był zawsze twój problem, Kathleen. Nigdy nie pilnowałaś swojego miejsca w szeregu. Ty i ten twój niewydar- zony braciszek. Więc przypominam ci, że znów trzymam broń i mogę powiedzieć ci, co tylko zechcę, a ty masz słuchać. - A takiego! - Nie ucieszyło jej, że na ułamek sekundy szerzej otworzył oczy, zaskoczony jej arogancją. Posłała mu własny, pro- tekcjonalny uśmieszek i zaczęła powoli, krok po kroku, przesuwać
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|