WÄ…tki
 
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nienawidziła tej pozycji, nienawidziła, kiedy nad nią stał. Zawahała się, lecz szybko
wypełniła rozkaz, bojąc się reprymendy.
- Spójrz na mnie.
Powoli zadarła głowę. Patrzyła do góry, nie skupiając na niczym wzroku, widząc tylko
jego czarny korpus nad klamrą u pasa. Słabe światło było czasem prawdziwym
błogosławieństwem. Próbowała się nie skrzywić, kiedy odgarnął jej włosy z czoła.
- Przymierz.
Poczuła na twarzy dotyk zimnego lateksu i odruchowo się cofnęła.
- Nie ruszaj siÄ™! - krzyknÄ…Å‚.
Zesztywniała, a wtedy naciągnął jej coś na głowę. To była maska. Maska do nurkowania.
- Zamknij usta i wciÄ…gnij powietrze przez nos.
Zrobiła, co kazał. Maska przywarła do skóry i puściła z cichym cmoknięciem, gdy
następnie zerwał ją z jej twarzy.
- Znakomicie. - Wrzucił maskę do torby. - Nurkowałaś?
- Z aparatem?
- Tak. Nurkowałaś?
Znowu nie wiedziała, co powiedzieć.
- Raz. W Cozumel.
- Cozumel, hÄ™? Aadne groty.
- Do grot nie wpływaliśmy. Głośno prychnął, a może zachichotał.
- Zawsze jest ten pierwszy raz, skarbie.
Nie odpowiedziała, chociaż doskonale go zrozumiała.  Pierwszy raz" miał być jej
ostatnim.
Drzwi otworzyły się i szybko zamknęły. Porywacz zniknął, ale torbę zostawił. Mia była
pewna, że wkrótce wróci. I że nie będzie to nurkowanie dla rozrywki. Podupadła na duchu,
lecz nagle przypomniała sobie o swojej małej tajemnicy. Narkotyk, który jej wstrzyknął,
wyczyścił pamięć i nowa myśl zrodziła nową nadzieję. Podciągnęła nogawkę i sprawdziła,
czy jej as wciąż tam jest. Był. Pod szwem tkwił długi, ostry kawałek szkła z żarówki. Bardzo
uważała, żeby go nie złamać - i żeby się przy okazji nie skaleczyć. Nie należał do
największych, ale był dość duży, miał z pięć centymetrów długości. Jakimś cudem zdołała
ukryć go po ostatnim filmowaniu, kiedy kazał jej opatrzyć ranę. Miała teraz broń i od razu
poczuła się lepiej. Broń była prymitywna, lecz skuteczna i nie bała się jej użyć.
Pytanie tylko kiedy.
59
Jack bywał w miejscach ustronniejszych i spokojniejszych, ale roiło się tam zwykle od
nagrobków. O drugiej nad ranem osiemdziesiąt jeden hektarów lasu porastającego Ginnie
Springs było jak ocean czarnej ciszy. Kłopotów z wjazdem nie mieli, bo ośrodek działał przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale znalezienie drogi po ciemku graniczyło z cudem.
- Piszą tu, że w tysiąc pięćset trzydziestym dziewiątym miejsce to odkrył i zbadał
Hernando de Soto. - Siedzący w fotelu pasażera Theo oświetlił latarką tablicę informacyjną i
mapę. - Myślisz, że przejeżdżając przez High Springs, wpadł do knajpy Hardee'ego?
- Możesz przestać żartować i skupić się na mapie?
- Chciałem tylko, żebyś się trochę rozluznił. To wszystko.
Jack zerknął na swoje ręce. Zaciskał je tak mocno, że kierownica groziła pęknięciem.
Tak, był za bardzo spięty, ale granica między odprężeniem i brakiem czujności jest bardzo
cienka.
- Przepraszam. Psychole, z którymi mam zwykle do czynienia, są sędziami, a nie
porywaczami.
Brama, pierwszy skręt i coś w rodzaju centrum do nurkowania połączonego ze sklepem -
wszystko na głucho zamknięte. Dokładnie naprzeciwko, po drugiej stronie drogi, mapa, na
której zaznaczono pięćdziesiąt trzy kempingi z podłączoną elektrycznością. Mniej więcej
połowa była zajęta przez turystów z namiotami, przyczepami i samochodami kempingowymi.
Jedyną oznaką życia był pijany staruch sikający za pikapem. Zwiatło ich reflektorów trafiło
go prosto w genitalia, więc stał przed nimi jak na castingu do Goło i wesoło. Przyłapany o
drugiej nad ranem. Musiał czuć się jak największy pechowiec na świecie, chociaż zważywszy
na to, co ich czekało, Jack chętnie by się z nim zamienił.
- Pole namiotowe numer dwadzieścia siedem, tak? - spytał Theo.
- Tak, ale to na pewno nie tutaj.
- SkÄ…d wiesz?
- Bo on mówił o dzikim polu namiotowym. Na dzikich nie ma prądu.
- Chciałbym się z tobą pokłócić - odparł Theo, przeciągając samogłoski jak wytrawny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bialaorchidea.pev.pl
  •  
    Copyright © 2006 MySite. Designed by Web Page Templates