[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stuk w drzwi odwrócił jego oczy od zegarka trzymanego właśnie w ręku. Było kwadrans po dwunastej. Godzina dość nieodpowiednia dla jakiejkolwiek wizyty. Kołatanie się powtórzyło, jak gdyby jednak trochę niepewne. Potem zabrzmiało po raz trzeci, szybkie i zdecydowane. Wsunąwszy zegarek do kieszeni, Alan otworzył drzwi. W progu, patrząc nań badawczo, stała Mary Standish. Na razie zobaczył tylko jej oczy; szeroko otwarte, dziwne, wylękłe oczy. Potem, gdy wsunęła się do kajuty, nie czekając a\ powie cokolwiek lub choćby ruchem zaprosi ją do wnętrza, dostrzegł straszną bladość lic. I to ona, nie on, zamknęła drzwi, podczas gdy gapił się, oszołomiony komplet- nie - po czym oparta o drzwi plecami, wyprostowana, szczupła, biała jak śmierć, spytała: - Czy mogę wejść? - Ale\, proszę pani - bąknął Alan - pani ju\ weszła. ROZDZIAA VII Niesamowite \ądanie Fakt, \e mimo i\ północ ju\ minęła, Mary Standish rozmyślnie weszła do jego pokoju, zamykając za sobą drzwi, jakkolwiek nie upowa\nił jej do tego ani słowem, ani gestem, był dla Alana Holta rzeczą wprost niepojętą. Stał więc milcząc, podczas gdy dziewczyna obserwowała go uparcie. Oddychała mo\e nieco szybciej ni\ zwykle, lecz poza tym trudno w niej było znalezć śla- dy podniecenia. Jakkolwiek sam do najwy\szych granic zdumiony, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. To, co początkowo poczytywał za lęk, pierzchło ju\ z jej oczu. Nigdy jednak\e nie widział jej tak bladej, nigdy nie wydała mu się tak szczupłą i dziecinną, jak w tych zdumiewających chwilach. Bladość twarzy podkreślała ciemne bogactwo włosów. Nawet wargi miała białe zupełnie. Oczy błyszczały czysto i nieulękle, w całej postaci zaś i ruchu głowy widniała zdecydowana pewność. Nie mógł się w tym wszystkim połapać. Czekając, a\ przemówi, doznawał uczucia gniewu, osobistej wprost urazy. Jednak\e nie zabierał pierwszy głosu. Co miał mówić. Myślał, \e oto jest nieprzewidziany, dalszy ciąg jego względem niej kurtuazji. Nadu\ycie, jakiego się dopu- szczała obecnie, było podłością i zniewagą zarazem. Błysnęło mu raptem podejrzenie, \e Rossland czeka w korytarzu za drzwiami. W następnej chwili byłby ją przemocą na bok usunął i otworzył drzwi, lecz powstrzymał go spokojny wyraz jej twarzy. Rysy jej straciły poprzednie napięcie. Dostrzegł, \e wargi jej dr\ą i oto stał się cud. Do szeroko otwartych pięknych oczu napływać zaczęły łzy. Lecz i teraz nawet nie spuściła wzroku ani nie ukryła twarzy w dłoniach, tylko patrzyła odwa\nie, podczas gdy krople łez, niby brylanty, błyszczały na jej policzkach. Alan czuł, \e serce w nim mięknie. Dziewczyna czytała jego myśli i odgadła podejrzenia. Mylił się stanowczo. - Proszę, proszę, mo\e pani siądzie zaproponował niezdarnie, ruchem głowy wskazując krzesło. - Nie! Pan pozwoli, \e będę stała - tu głęboko wciągnęła powietrze. - Jest ju\ pózno! - Istotnie, pora raczej nieodpowiednia na tego rodzaju wizytę - zapewnił. - Wpół do pierw- szej, \eby być ścisłym. Zapewne bardzo wa\na przyczyna skłoniła panią do kroku tak ryzykowne- go w ogóle, a tym bardziej na statku. Pomilczała chwilę i zauwa\ył, \e grdyka jej dr\y nerwowo. - Czy Belinda Mulrooney uwa\ałaby podobny czyn za bardzo niebezpieczny, panie Holt? Gdyby szło o \ycie, czy sądzi pan doprawdy, \e zawahałaby się tu wejść? A tymczasem tu idzie o \ycie, o moje \ycie! Nie minęło pół godziny, jak doszłam do tej konkluzji. Nie mogłam czekać do rana. Musiałam pana widzieć zaraz! - Ale dlaczego mnie? Dlaczego nie kapitana Rifle'a, nie Rosslanda, nie kogokolwiek trzecie- go wreszcie? Czy dlatego, \e... Nie skończył. W jej oczach dostrzegł głęboki cień, niby ślad bólu lub upokorzenia, był to jednak\e tylko przelotny objaw. Odpowiedziała bardzo spokojnie, bez wzruszenia prawie: - Rozumiem, co pan myśli. Usiłowałam się postawić na pana miejscu. Ma pan zupełną rację. To wszystko jest doprawdy całkiem niezwykłe. Lecz nie czuję \adnego wstydu. Przyszłam do pana tak, jak chciałabym, \eby przychodzono do mnie w podobnym wypadku, gdybym była mę\czyzną. Jeśli obserwowanie pana, myślenie o panu, odtwarzanie pańskiego światopoglądu jest rzeczą zdro\ną - w takim razie postąpiłam zle. Lecz, powtarzam, nie wstydzę się wcale. Ufam panu. Wiem, \e nie potępi mnie pan, zanim nie będzie miał konkretnych dowodów mej winy. Przyszłam prosić o pomoc. Czy, jeśli się to oka\e w pańskiej mocy, zechce pan odwrócić ode mnie straszną tragedię? Uczuł, \e jego trzezwy sąd zachwiał się. Gdyby kiedykolwiek roztrząsano taką sytuację w obojętnym otoczeniu palarni, nazwałby durniem ka\dego, kto by się wahał wyprosić za drzwi po- dobnego gościa. Lecz w chwili obecnej nie brał tego wyjścia nawet pod uwagę. Myślał natomiast o chusteczce znalezionej pod progiem ubiegłej nocy. Najwidoczniej przychodziła o tak pózniej porze ju\ po raz drugi... - Byłbym zapewne skłonny pomóc - rzekł w odpowiedzi na jej pytanie. - Tragedie są rzeczą męczącą. Ułowiła w jego głosie odcień ironii. Lecz to dodało jej tylko spokoju. Oszczędzono mu łza- wych westchnień, omdleń, pokazu wdzięków kobiecych. Piękne usta panny Standish stały się jeszcze bardziej surowe, a głowa jakby się uniosła wy\ej. - Oczywiście nie mogę panu zapłacić - rzekła. Jest pan tego rodzaju mę\czyzną, który wszelką propozycję zapłaty odczułby w danym wypadku jako zniewagę. Jednak\e muszę znalezć pomoc. Jeśli jej nie otrzymam i to prędko - wzdrygnęła się lekko i usiłowała się uśmiechnąć - sta- nie się coś bardzo przykrego. - Jeśli pani pozwoli odprowadzić się do kapitana Rifle'a... - Nie! Kapitan zechce mnie badać. Za\ąda wyjaśnień. Zrozumie pan, gdy powiem, o co mi właściwie chodzi. Powiem zaś jeśli pan da mi słowo honoru, zachować wszystko w tajemnicy, bez względu na to, czy otrzymam \ądaną pomoc, czy nie. Da pan słowo? Owszem, jeśli to pani co pomo\e.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plbialaorchidea.pev.pl
|